Mimo, że Anubis Gate gra już ponad 20 lat, nigdy wcześniej nie miałem sposobności zapoznać się z ich twórczością. Dość szybko wyczytałem jednak, że duńczycy są jednym z przedstawicieli tamtejszej sceny progmetalowej. Liczyłem więc na coś, w czym bez pamięci się zakocham. A otrzymałem…
Może i mam dziwny gust muzyczny, dlatego za guru muzyki progresywnej uznaję Daniela Gildenlowa z Pain of Salvation. To jego grupa tworzy według mnie najbardziej orginalne, a co za tym idzie, najlepsze utwory tego muzycznego gatunku. Mimo, że są młodszym zespołem, grają zdecydowanie lepiej. I to jest jeden z głównych powodów dlaczego “Andromeda Unchained” w ogóle mi się nie podoba.
Nie zagłębiając się szczegółowo w nagrania, płytę można określić jako przeraźliwie nudną, a przy tym cholernie długą. Nie musimy się wstydzić, jeśli w trakcie przesłuchiwania, kilkanaście razy zaziewamy z nudów. Bo taka właśnie jest ta płyta. Rozlazła, słaba, i przerażająco mało orginalna. Jeśli więc zależy Ci na dobru prog metalu, nie tykaj się tego albumu.
Są oczywiście osoby, które uwielbiają granie w stylu Dream Theater. Im krążek może się spodobać. Podobnie jak w zespole Petrucci’ego tu też znalazły się zawiłe i ciężkie gitarowe riffy. Jednak podobieństwo perkusji i klawiszów w obu zespołach jest niepokojąco wielkie. Szkoda, że zespół potrafił na krążku zawrzeć tak mało fragmentów, w niczym nie przypominających kawałków innych zespołów.
Anubis Gate został założony w 1984 roku przez basistę Jespera Jensena i wokalistę Henrika Feyre’go. Początkowo grupa nosiła nazwę: V-axe. Następnie zespół przemianowano na Graff Spee, by po kilku latach wspólnych nagrań przeistoczyć się w Anubis Gate.
Grupę oprócz Jensena i Feyre, tworzą perkusista Mortem Sorensen, gitarzysta i klawiszowiec Kim Olesen, oraz gitarzysta Jacob Olsen.
Razem, już jako Anubis Gate, nagrali 3 płyty. Purification z 2004 roku, A Perfect Forever z 2005, i omawianą dzisiaj “Andromeda Unchained”.
Szczerze powiedziawszy najnowsze dzieło, jest najgorszym w historii zespołu. Poprzednie nagrania jeszcze w jakimś stopniu przekonały mnie do siebie. “Andromeda Unchained” już nie…
Krążek zawiera 14 piosenek. 14 równie nudnych i równie słabych nagrań, które bardzo często zlewają się ze sobą, tak, że czasami trudno odróżnić, w którym momencie kończy się pierwsza piosenka, a zaczyna następna.
Gdy pierwszy raz przesłuchiwałem płytę zdziwiłem się, że jedna piosenka może być aż tak długa. Po chwili okazało się, że słucham już 3 nagrania na longplay’u. Nie świadczy to najlepiej o oryginalności, i sztuce tworzenia różnych kawałków przez Anubis Gate.
Na plus można zaliczyć gitarowe solówki. Oczywiście nie są one aż tak genialne jak popisy wymienionego wyżej Johna Petrucci’ego, ale także mogą, lecz nie muszą, przykuć uwagę.
Niestety “Andromeda Unchained” zgromadziła więcej minusów. Kiepski wokal, zlewanie się utworów, długość i nuda. To największe zarzuty wobec nagrań Anubis Gate. Krążka można przesłuchać, jednak najpierw należy zadać sobie pytanie: “Czy tak naprawdę warto?”. Ja już sobie odpowiedziałem: “Nie”, teraz czas na Was…
Tracklista:
1. Freak Storm At Post Zeta
2. Snowbound
3. Waking Hour
4. Andromeda Unchained
5. Banished From Sector Q
6. Beyond Redemption
7. Resurrection Time
8. Escape Pod
9. This White Storm Through My Mind
10. Final Overture, The
11. Take Me Home
12. Point Of No Concern
13. The End Of Millenium Road
14. The Stars Of Canis Minor