Porno, jakie jest, każdy widzi, choć jakby spytać, to nikt nie ogląda. Dlaczego? Przecież to taki sam film jak choćby “Lolita”, “Niemoralna propozycja” czy “Nagi instynkt”. Grają aktorzy i aktorki, jest światło, muzyka, scenografia. Czymże to się różni?
Robert Ziębiński pokazuje w swojej książce “Porno. Jak oni to robią?”, że film to film. To, że coś jest gatunkiem porno, a nie filmem erotycznym, zależy wyłącznie od tego, ile seksu i jakie zbliżenia na genitalia będą w filmie. W obydwu chodzi o to samo: zaciekawienie widza. Choć porno ma jeszcze jedną rzecz do zrobienia: powinno podniecać. I chyba tego podniecenia my, jako ewentualni widzowie, się boimy. Bo o podnieceniu, seksie, dewiacjach się nie mówi. To temat tabu. To dlatego “50 twarzy Graya” czy “365 dni” tak bardzo zszokowało i zniesmaczyło. Bo ktoś miał czelność powiedzieć, że kobieta może mieć inne wyobrażenia o seksie, może jej się podobać brutalność, a nawet oglądanie sceny gwałtu. Dobrze to podkreśla przepytany przez Roberta Ziębińskiego lekarz Andrzej Gryżewski: “Żadna kobieta nie chce być zgwałcona, ale wiele kobiet chce przeżyć w seksie rzeczy, które boi się wypowiedzieć na głos”.
Ta książka najbardziej skupia się na kobietach. To one w porno najlepiej zarabiają, one mają częściej status gwiazdy i wreszcie to one najwięcej ryzykują. Mężczyzna grający w porno jest raczej uważany za ogiera, choć, jak wspomina Michał Kasprzak, “Granie w porno nie ułatwia życia, choć przecież grając w porno, ułatwiasz i uprzyjemniasz życie innym”. Wywiady z gwiazdami PornHuba i profesjonalnymi aktorkami polskiej i zagranicznej sceny porno uwypuklają to najbardziej. Kobiety notorycznie są wyzywane od najgorszych, nie rozumie się tego, że mogą mieć rodzinę, dzieci, a najbardziej tego, że są w branży nie z przymusu, a z chęci. Nie jest to przecież praca, którą się chwalisz rodzicom. “[…] to, że ktoś uprawia seks przed kamerą, nie znaczy, że przestaje być człowiekiem”.
Ba, bywa, że osoby związane pośrednio, takie jak choćby operatorzy kamery czy oświetleniowcy, muszą ukrywać pracę przy filmach porno, bo pracują też np. dla Disneya. Tak jakby nagrywanie czy włączenie lampy na planie “takiego” filmu zbrukało każdego na planie.
Osoby mieszające z błotem aktorów czy uważające filmy porno za wymagające zakazu, bo przecież dziecko może je obejrzeć, zapominają według autora książki o jednym: porno to fikcja, to bajka, to kreacja aktorska. “Kiedy zostawiamy dzieci same z filmami o superbohaterach, zakładają peleryny i skaczą z foteli, zdziwione, że obijają sobie kolana. Wtedy im tłumaczymy, czym jest fikcja. Dziwi mnie, że w przypadku porno nie potrafimy zrobić tego samego. Kiedy nasze dzieci przypadkowo – lub nie – oglądają film porno, my, zamiast usiąść i wytłumaczyć im, co zobaczyły, grozimy im karą i piekłem. Mówimy, że porno to coś, co zniszczy im życie. A potem się dziwimy, że mimo wszystko właśnie porno buduje ich wyobrażenie o seksie. […] Chyba że przerwiemy ten krąg i wytłumaczymy im, czym jest porno. Że będziemy rozmawiać, zamiast zakazywa”.
Książka nie jest tylko i wyłącznie opowieściami aktorek i aktorów o ich branży. Pokazuje także scenarzystów, reżyserów, uczonych i lekarzy. Są to osoby, które dużo wiedzą o branży, ale z doświadczenia, nie ze słyszenia i tego, co w samych filmach widzieli. Sam autor był także swego czasu redaktorem polskiego “Playboya”. Stanowi to podwaliny pod dobrze wykonany reportaż, w który owszem, usłyszymy, że kobiety bywają przymuszane, otumanione, ale stanowi to taki sam niski odsetek przypadków, co np. molestowanie w korporacjach, a może nawet mniejszy. W końcu mamy książkę, która mówi prawdę o porno.
Monika Kilijańska