Kroniki Belorskie po wielu latach ciszy znów wróciły do łask czytelników. Chociaż pierwsza część cyklu była wydana w Polsce już w 2007 roku, to niedawno Wydawnictwo Papierowy Księżyc postanowiło wznowić wydanie, dzięki czemu otrzymaliśmy całą serię w całkiem nowych okładkach.
Do tej pory nie miałam w rękach żadnej książki Olgi Gromyko i byłam szczerze podekscytowana, gdy pojawiła się okazja zrecenzowania dwóch pierwszych tomów. Mimo że pierwsza część ma nieco niższe oceny, niż następne, byłam mocno zainteresowana poznaniem wszystkich książek z wiedźmiego świata. No, a przynajmniej trzech głównych powieści.
Tak, jak wspominałam, nie miałam wcześniej do czynienia z autorką, więc nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Mój zapał ostygł nieco po przeczytaniu kilku pierwszych stron książki i szczerze mówiąc, nie wiem komu przypisać winę za to zdarzenie. Albo nie odpowiadał mi styl Pani Gromyko, albo była to sprawka tłumaczenia. Dłuuuugo nie umiałam przekonać do czytania tej powieści, a gdy miałam chwilę wolnego, żeby usiąść z książką i poczytać, to szukałam sobie innych zajęć, żeby tylko nie musieć czytać tego konkretnego tytułu…
Wiem, nie jest to zachęcające, ale też w żaden sposób nie chcę Was namawiać do poznania tej powieści. Nie chcę Was jednak też zniechęcać. Tym, co przemawia za tą książką, jest zdecydowanie postać głównej bohaterki. Wolha Redna ma niewyparzony język, dzięki czemu znajdziemy w książce wiele pełnych humoru momentów. Nie będę się tutaj rozwodzić nad głębią tej i innych postaci, bo Kroniki Belorskie zdecydowanie nie mają na celu znalezienia na ich kartach drugiego dna, czy rysów psychologicznych. “Zawód: Wiedźma” to przede wszystkim książka relaksacyjna, stworzona, aby bawić.
Jeśli szukacie wartkiej akcji, to nie jest to pozycja dla Was. Przez pierwsze 200 stron nie dzieje się praktycznie nic – na zwieńczenie połowy książki dostajemy dosyć szybką akcję, niestety przerywaną wieloma humorystycznymi wstawkami, które mnie niestety nie śmieszyły, a mocno spowalniały tempo. Następnie przechodzimy do drugiej połowy książki, która posiada dokładnie ten sam schemat.
Nie twierdzę, że ta pozycja jest zła – po prostu nie trafiła w mój gust. Jeśli potrzebujecie czegoś lekkiego, przy czym nie trzeba za wiele myśleć, to jak najbardziej zachęcam Was do sięgnięcia po “Zawód: Wiedźma”. Ja chyba jednak oczekiwałam czegoś innego, ale się nie poddaję. Zaraz łapię następną część, której recenzji możecie spodziewać się już niebawem.
Anita Szynal – Wójtowicz