Wołyń, rok 1635; Rotmistrz Kazimierz Miśniakowski podróżuje wraz ze swym starym sługą Tryfonem, gdy nagle spokojne dotąd wierzchowce poczęły szaleć, a jeden z nich zrzucił starszego mężczyznę. Kazimierz podbiega do sługi, pomaga, w jakim stopniu może, by następnie oddalić się nieco w poszukiwaniu pomocy. Ona jednak odnalazła ich sama pod postacią Motry, pięknej dziewczyny. Wiedzie ich do wioski, gdzie Tryfon ma zostać opatrzony. Ona zaś namawia przystojnego Miśniakowskiego do wzięcia udziału w obchodach Kupały.
Motra pragnęła młodzieńca dla siebie, nie spodziewając się, że przewrotny Los ześle tej nocy dziewczynę, która – wiedziona ciekawością- ruszy za okoliczną młodzieżą. I że to właśnie ona przeznaczona będzie Kazimierzowi. Nikt nie spodziewa się, że rodzące się uczucie pomiędzy młodym rotmistrzem a wyrwaną z rąk tatarskich porywaczy Hanią wystawione będzie na tak liczne próby.
Uwielbiam literacko cofać się w czasie, choć przyznam szczerze, że powieści historyczne zazwyczaj omijałam szerokim łukiem. Chyba bałam się, że będą na tyle rozwlekłe i napisane nieprzystępnym dla mnie językiem, że zbyt wiele z nich nie wyniosę. Do sięgnięcia po “W nawiedzonym zamczysku” skłonił mnie zarówno tytuł, obiecujący historię, w której występują duchy, jak i opis wydawcy, z którego wynikało, iż przeniosę się do przeszłości, gdzie rządzą wiedźmy i dawna wiara. Oczywiście tytuł (nawiedzony, czyli duchy, które tak uwielbiam) oraz przepiękne wydanie miały równie duże znaczenie.
Choć miałam nadzieję na nieco inną historię, wersja, którą otrzymałam, również przypadła mi do gustu. Opowieść toczy się wokół Kazimierza Miśniakowskiego i Hani Turobojskiej, a konkretniej wokół uczucia, jakie połączyło tę dwójkę. Kłopot w tym, iż ich rody od dawna są zwaśnione, a rotmistrz przed śmiercią ojca obiecał mu, że już zawsze będzie nienawidził i tępił wrogów. Dlatego też, choć jego serce rwie do pięknej Hani, musi dotrzymać przysięgi, złożonej wobec ojca na łożu śmierci. Co oczywiście nie przeszkadza mu w ratowaniu Turobojskiej z rąk pragnącego jej równie mocno, co szalenie, Szczepana Turobojskiego, któremu została obiecana przez seniora rodu.
To właśnie lubię w książkach pisanych wiele lat temu – jeżeli autor dobrze włada piórem, to bez problemu oddaje klimat dawnych lat, w którym czytelnik może się zanurzyć i niemalże poczuć na własnej skórze, jak się wówczas żyło (choć tak naprawdę wolę przenosić się w przeszłość wyłącznie literacko). Nawet miłość wówczas wyglądała inaczej, jakoś tak bardziej, bo ja wiem, emocjonalnie? Ludzie wierzyli w przeznaczenie, a skoro Los ich ze sobą zetknął, to walczyli o siebie do końca, mimo licznych przeciwności. Większość ludzi była bardziej honorowa, kierowała się jakimiś zasadami moralnymi, a o ich miłosnych podchodach i poświęceniu czytało się o wiele, wiele przyjemniej. Tak było właśnie w przypadku Kazimierza i Hani – on naprawdę ją kochał i walczył o jej dobrobyt, mimo że zgodnie z obietnicą daną ojcu nie mógł jej mieć. “W nawiedzonym zamczysku” to jednak nie tylko historia miłosna, choć przebija się z łatwością na pierwszy plan. To również opis walk, niejednokrotnie bardzo krwawych, jak również codzienność szlachty, ich zachowanie, honor, wszystko. To taka literacka podróż, która dużo nas może nauczyć.
Wiele lat temu ludzie wierzyli w wiedźmy, byli bardziej zabobonni. Wszystkie nienaturalne rzeczy tłumaczyli sobie ingerencją sił nieczystych. Dzięki wstawkom z wiarą ówczesnych społeczności ta książka jest jeszcze ciekawsza. Sprawia, że lasy nagle wypełnione są nie tylko dzikimi zwierzętami, ale również mocami, o których nigdy nam się nawet nie śniło. W tym aspekcie bardzo ciekawą postacią jest Motra, piękna dziewczyna, która jak sama mówiła, nie sprzedała swej duszy złu, lecz korzysta z jego mocy. Ma posłuch wśród innych mieszkańców wioski, licznych adoratorów, acz jej serce oddane jest tylko jednemu, Kazimierzowi. Piękna i waleczna, taka, z której warto brać przykład. Wiemy, że dla ukochanego zrobi wszystko, nawet jeżeli jego serce należy do innej. Co prawda spodziewałam się, że książka będzie troszkę bardziej przesycona nadnaturalnymi istotami bądź wydarzeniami, ale nawet tak nieliczne wstawki sprawiły, że byłam usatysfakcjonowana. Autor stworzył całą magiczną otoczkę ze smakiem, a czytelnicy nie mogą narzekać na przesyt.
“W nawiedzonym zamczysku” jest godną polecenia powieścią historyczno-miłosną. Nie ma w niej miejsca na nudę, a jedynie na silne emocje, których tak wszyscy łakniemy.
Katarzyna Pinkowicz