“Kwartet aleksandryjski” to niesamowity obraz Aleksandrii w okresie poprzedzającym druga wojnę światową i w jej trakcie. Po “Justynie”, “Baltazarze? i “Mountelive” nadszedł czas na “Cleę”. Ostatnia część Kwartetu Aleksandryjskiego rozgrywa się w trakcie drugiej wojny światowej, jednak wojna w Afryce pokazana jest bardziej poprzez pryzmat przeżyć głównych bohaterów. Nie epatuje czytelnika brutalnymi wojennymi scenami, co jednak nie oznacza, że ukazuje czas wojenny jako spokojną egzystencję. Znajdziemy w książce opisy przeżyć żołnierzy, trwogę nalotów i opisy batalii na morzu, nie wysuwają się one jednak na plan pierwszy. Ten zarezerwowany jest bowiem dla losów dwojga głównych bohaterów tej części: narratora, którym jest Irlandczyk Darley oraz tytułowej Clei.
Sięgając po ostatnią część Kwartetu, nastawiłam się na rozwiązanie wątków rozpoczętych w poprzednich tomach. Czekałam na swego rodzaju klamrę spinającą losy bohaterów i ich wzajemne relacje i przyznaję, że nieco się rozczarowałam. Nie, żeby książka była gorsza od poprzedniczek, raczej moje oczekiwania były inne. Okazało się także, że o ile poprzednie tomy można było czytać jako osobne powieści, o tyle “Clea” czytana bez znajomości wszystkich części Kwartetu wydaje się nie do końca zrozumiała. Owszem, z przyjemnością śledzimy rozwój romansu Darleya i Clei, razem z nimi wędrujemy aleksandryjskimi uliczkami, odwiedzamy kawiarnie i restauracje, niczym ze starymi znajomymi witamy bohaterów poprzednich tomów zachłannie oczekując rozwiązania ich perypetii i wyjaśnienia tajemnic, z jakimi pozostawili nas dotychczas. I część tajemnic wyjaśnia się, trzeba sobie jednak przypomnieć, w jakich okolicznościach zostawiliśmy bohaterów w poprzednich tomach i w co byli uwikłani.
Każda z postaci charakteryzowana jest wielowymiarowo i gdy wydaje nam się, że już potrafimy ją zaszufladkować, ocenić, polubić lub nie, ona wymyka się naszej ocenie, pokazując z innej perspektywy. Postaci są pełnowymiarowe, obdarzone gorącymi charakterami i idealnie oddają złożoność zależności pomiędzy różnymi nacjami zamieszkującymi Aleksandrię początku lat czterdziestych dwudziestego wieku.
Ogromnym atutem powieści jest język: soczysty, bogaty, ze zmysłowymi opisami i pięknymi dialogami bohaterów. Nie bez znaczenia jest osoba tłumaczki, Maria Skibniewska gwarantuje przekład na najwyższym poziomie.
Książkę czyta się cudownie, jedynym zgrzytem jest fakt, że jeśli zrobi się zbyt dużą przerwę pomiędzy lekturą poprzednich tomów a ostatniego, niektóre wątki trzeba sobie odświeżyć i szukać w pamięci nici powiązań.
“Kwartet Aleksandryjski” nie jest jednak powieścią dla każdego. Akcja praktycznie nie posuwa się do przodu, niewiele się tu dzieje, czas płynie w rytmie rozżarzonego słońcem aleksandryjskiego dnia i równie gorącej nocy. Nacisk położony jest nie na dzianie się a na przeżywanie. Trzeba sobie zatem zarezerwować kilka dni na czytanie, gdyż książka wymaga od czytelnika skupienia i delektowania się obrazami egzotycznego dla nas Egiptu.
Anna Kruczkowska