“Kto raz został gangsterem, pozostaje nim na zawsze”
Nawet po śmierci? Te słowa jako pierwsze cisną mi się na usta, po przeczytaniu sentencji z okładki. Pytanie jest zaskakujące, niedorzeczne, naiwne… Mimo to gwarantuję, że odpowiedź na nie znajdziecie w najnowszej książce marka Billinghama pt. “Pułapka”.
Po lekturze tego kryminału, niewyjaśnione zjawisko jakim jest życie po życiu, może zostać pozbawione metafizycznej tajemnicy, obdarte z religijnego patosu i sprowadzone do roli alternatywy dla najbogatszych, najsprytniejszych, najpodlejszych gotowych na wszystko.
Alan Langford nie żyje! Jego szczątki zostały odnalezione w lesie, w spalonym samochodzie. Kto mógł dopuścić się tak bestialskiej zbrodni?! Za zaplanowanie tego zabójstwa została oskarżona i skazana żona ofiary- Donna. Kobieta odsiedziała w więzieniu zasądzony dziesięcioletni wyrok. Wszystko wydaje się być proste i oczywiste. Jest ofiara, jest kat, jest kara. Do czasu. Donna otrzymuje anonimowe listy, a w nich aktualne zdjęcia swojego “martwego” męża. Jak to jest możliwe? Czy to okrutny żart czy dobrze przemyślana intryga? Kto tak naprawdę jest ofiarą tej zbrodni?
Tę zagadkę kryminalną próbuje rozwiązać Anna Carpenter- młoda, buńczuczna pani detektyw i inspektor Tom Thorne- dobrze znany wszystkim miłośnikom twórczości Marka Billinghama.
Jak sami zdążyliście już zauważyć, historia nie jest zbyt oryginalna i jedyna w swoim rodzaju. Sfingowana śmierć, pokutująca żona, nowe i wesołe życie współmałżonka…a im bardziej w las, tym bardziej sztampowo. Mark Billingham wyremontował jedynie kilka elementów w tle, odświeżył parę szczegółów, nałożył nowy kolor i dołożył odrobinę cieni. Niestety nie wniósł nic nowego do kanonu gatunku, czym nieco mnie rozczarował. Po autorze uznanym przez krytyków, nagrodzonym wieloma nagrodami w dziedzinie powieści kryminalnej można było spodziewać się naprawdę wartościowej, wręcz wybitnej lektury. Niestety “Pułapka” to kryminalne czytadło, ani dobre ani złe, przeciętne.
Akcja powieści jest stateczna. Bark w niej wartkości, dynamizmu, napięcia, niepewności, jakiegokolwiek uczucia. Cała historia jest przewidywalna a na jej początku już widać koniec. Nie pobudzała ciekawości, nie zmuszała do zadawania pytań, poszukiwania, wgryzania się w treść z każdej strony by dotrzeć do prawdy. Większość faktów, wiadomości, informacji, tropów jest podana na talerzu, co jest szalenie irytujące. Był jeden moment, w którym autor mnie zaskoczył, wzmógł moją czujność i pozwolił przypuszczać, że wreszcie akcja się rozwinie, przyspieszy i da powód do kontynuacji lektury…Niestety mój zapał szybko został ostudzony a fabuła powróciła na utarte tory… i spokojnym, rytmicznym, usypiającym tempem dotarła do finału.
Postacie też jakoś szczególnie nie zapadły mi w pamięć. Poznajemy je dość powierzchownie, przez co trudno było się z nimi utożsamić, wejść w ich życie, poznać, polubić. Ich emocje, uczucia, relacje są widziane jak przez mgłę , są przytłoczone. Spędziłam z nimi trochę czasu, ale wcale ich nie znam i nie mam ochoty na ponowne spotkanie.
Jedynie Anna Carpenter wybijała się z tłumu szarych i bardziej szarych postaci. Młoda, dociekliwa, niecierpliwa, brak doświadczenia nadrabia entuzjazmem. W tekście jest określona jako młoda Marple. Kpina. Znam dobrze pannę Marple (starsza pani, uwielbiająca zagadki kryminalne i detektywistyczne, bohaterka powieści królowej kryminału Agathy Christie) i nie żadnego widzę podobieństwa. Jedynie dociekliwość jest cechą główną obu pań, a jak dla mnie to za mało na taki przydomek.
Książka Marka Billinghama to nie jest kryminał z najwyższej półki i miłośnicy gatunku mogą czuć się rozczarowani.
Książka sprawdzi się natomiast w momencie, kiedy przyjdzie ochota na coś niezobowiązującego, nie wymagającego dużo uwagi o zabarwieniu kryminalnym. W sam raz na podróż komunikacją miejską lub do poczekalni u lekarza 🙂
Aleksandra Jesiołowska