Marlon James, amerykański pisarz jamajskiego pochodzenia, ma swój specyficzny styl i język. Jego postaci są przez to wyraziste i autentyczne. Tym razem jednak wszystkiego jest za dużo: łamańców językowych, fabularnych zakrętasów i oryginalnych bohaterów. Byłam niezwykle podekscytowana, gdy się dowiedziałam, że najnowsza powieść autora “Czarny Lampart, Czerwony Wilk” (pierwszy tom Trylogii Ciemnej Gwiazdy) będzie czerpać z afrykańskiej mitologii, na kontynencie europejskim mało znanej. Wiedziałam też, że mogę się spodziewać skomplikowanej, wielowymiarowej historii. W zasadzie to wszystko otrzymałam, co zatem nie zadziałało? W moim odczuciu: konstrukcja fabuły. Autor zdaje się zapominać, że zaplanował tę historię jako trylogię i w tomie pierwszym wypadałoby zdradzić czytelnikowi choć tyle, by zachęcić go do przeczytania kolejnego. Tymczasem ja zostałam z mętlikiem w głowie.
Spróbuję jednak opowiedzieć, o czym jest ta historia. Kiedyś, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami… Choć nie, raczej w jakimś egzotycznym afrykańskim kraju żyje Tropiciel, ten, co ma nos i potrafi po zapachu odnaleźć istotę, która jest daleko, bardzo daleko od niej. Czarnoskóry mashoga, który jest równocześnie mężczyzną i kobietą. Choć zwykle działa sam, tym razem do misji, jaką jest odnalezienie pewnego małego chłopca, zatrudniona jest cała drużyna. Każde z nich ma inne umiejętności, a są w tej grupie tak dziwni osobnicy, jak smutny olbrzym, mściwa wiedźma czy zmiennokształtny Lampart, każde jest też niebezpieczne i ma swoje tajemnice, o których nie chce opowiadać. Czy na pewno wszyscy mają ten sam cel?
Tropiciel ma spore wątpliwości. Kim jest tajemniczy chłopiec, którego muszą odnaleźć? Dlaczego tak wiele osób chce przerwać ich poszukiwania? I przede wszystkim – kto kłamie, a kto mówi prawdę? Dziecko nie żyje. Nie pozostało nic więcej, by wiedzieć. Niedobrana grupa rusza więc na poszukiwania, a ich szlak prowadzi przez wiele niebezpiecznych krain, potężnych miast, groźnych rzek i zaklętych puszcz, a na każdym kroku tropią ją istoty, które pragną ich śmierci.
“O dzieciach da się powiedzieć jedno. Zawsze znajdą w tobie coś do użycia. I jeszcze da się powiedzieć drugie. Nie potrafią sobie wyobrazić świata, w którym człowiek ich nie kocha, bo co robić jak ich nie kochać?”
W teorii fabuła nie wydaje się zbytnio zagmatwana, w praktyce jednak meandruje, gubi wątki, wchodzi w ślepe uliczki, zmienia raz obraną drogę. Zdecydowanie zbyt często miałam wrażenie, że pewne sceny są zbędne (a wiecie, “Czarny Lampart, Czerwony Wilk” ma grubo ponad 700 stron) lub też zbyt szczegółowe. W dodatku sporo tu nawiązań do mitologii i historii Afryki: zdaję sobie sprawę, że wyłapałam pewnie nikły procent, co miało też wpływ na moją mniejszą niż zwykle w przypadku Marlona Jamesa satysfakcję z lektury. Jamajski pisarz nawrzucał w tę powieść po prostu za dużo: jest i skomplikowana fabuła, i tajemniczy, niejednoznaczni bohaterowie, i wiele wątków, i fantastyka, i specyficzny wulgarny język (jakby ktoś miał chęć na literacko-pijacką zabawę, to może spróbować wypić kieliszek wódki za każdym razem, gdy ktoś w książce użyje zwrotu “pierdolić bogów”). To po prostu chwilami męczy. Nigdy wcześniej się tak nie męczyłam z książką Marlona Jamesa!
Długo nie wiedziałam, co o tej książce myśleć, nie byłam nawet pewna, czy mi się podobała. Pomógł dystans. Zrozumiałam, że choć “Czarny Lampart, Czerwony Wilk” ma swoje wady, choć był momentami nużącą lekturą, to jednak wprowadza czytelnika w monumentalną, fascynującą historię, którą tak naprawdę poznamy pewnie dopiero w kolejnych tomach. Jest to z pewnością najbardziej skomplikowana i rozbudowana historia pióra tego autora, lecz czy przerośnie niedoścignioną w moim odczuciu “Historię siedmiu zabójstw”, przekonam się, dopiero gdy poznam całość. Będzie trudno, ale oby było również warto.
“Może tak kończą się wszystkie opowieści, te o prawdziwych ludziach, o rzeczywistych ciałach padających od ran i śmierci, z przelaną krwią. Może dlatego wspaniałe historie opowiadane przez nas są tak inne. Bo my opowiadamy, by żyć, a taka historia wymaga celu, a taka historia nieuchronnie jest kłamstwem. Bo na końcu prawdziwej historii nie ma nic prócz marności.”
Karolina Sosnowska