Są takie miejsca, które chcemy odwiedzić już wówczas, kiedy o nich słuchamy. Są ludzie, których chcemy poznać, słuchając o nich relacji osób trzecich. Jeśli chodzi o miejsca, to bardzo często są to małe, sielskie miasteczka, urzekające swoim klimatem. Tu każdy zna każdego, nic nie może ujść czujnym oczom sąsiada, ludzie znają nawzajem swoje słabości, grzeszki, wspólnie płaczą i wspólnie świętują.
Takim właśnie miejscem jest Whistle Stop w Alabamie. Małe kolejowe miasteczko, które jeszcze trzydzieści lat temu przeżywało okres świetności. To tętniące życiem miejsce miało swoją pocztę i kawiarnię, a nawet swoją gazetę. Mieszkańcy stanowili zwartą społeczność, wspierającą się wzajemnie. Ten idylliczny obrazek zniszczył niestety postęp techniczny – ludzie coraz rzadziej wybierają kolej, w związku z tym, coraz więcej ludzi zatrudnionych przy tej działalności traciło pracę i wyjeżdżało w poszukiwaniu chleba. Powoli traciło sens utrzymywanie punktów handlowych, a tym bardziej kawiarni, czy kwiaciarni Idgie, a nawet starzejący się mieszkańcy, wybierali przeprowadzkę w cieplejsze i bardziej komfortowe okolice. Mimo tego, iż rozjechali się po świecie, sąsiedzkie relacje nie uległy rozluźnieniu, wciąż utrzymują ze sobą kontakt. Spora w tym zasługa Dot Weems, która co prawda z mężem wyprowadziła się do niewielkiego miasteczka na południe Alabamy, ale wciąż tęskni za miejscem ze swojej młodości i za przyjaciółmi z Whistle Stop, z którymi się wychowała, z którymi przeżywała wzloty i upadki.
Co prawda Dot już nie wydaje swojego tygodnika, ale za to pisze listy. Długie, pełne szczegółów, stanowiące kompilację listów kierowanych do niej od mieszkańców oraz szczegółów na temat bieżących wydarzeń. Dzięki temu wszyscy wiedzą, że Idgie prowadzi kwitnący interes na Florydzie, mąż Gladys, szeryf Kilgore przechodzi na emeryturę, a Sipsey skończy niedługo dziewięćdziesiąt osiem lat, a choć już nie robi smażonych zielonych pomidorów, to na samo ich wspomnienie wszystkim cieknie ślinka.
Te osoby, które czytały kultową niemal książkę “Smażone zielone pomidory”, poczują wagę tych informacji, a także klimat, który udało się uchwycić w kontynuacji tego bestselleru pt. “Powrót do Whistle Stop”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Literackiego książka, zachwyci nie tylko miłośników twórczości Fannie Flagg czy pierwszego tomu opowieści, ale również tych, którzy lubią takie lekko klaustrofobiczne i zaściankowe historie. Czytelnicy liczący na szybkie tempo akcji, mogą sobie książkę odpuścić, zresztą trudno też będzie się odnaleźć w tej historii wszystkim, którzy nie czytali poprzedniej części. Mocno oderwani od rzeczywistości bohaterowie, wciąż cukierkowo słodcy aż do przesady i tak samo naiwni mogą irytować.
Mimo pewnego rozczarowania nie mogę nie docenić mistrzowskiej kreacji każdego z tych bohaterów, kompletnie niedzisiejszych, mocno odrealnionych. Akcja tocząca się na dwóch planach czasowych umożliwia nie tylko poznanie bieżących wydarzeń, ale i powrót do tych, które są ważne dla mieszkańców, które odegrały dużą rolę w ich życiu. Na jaw wychodzą pewne grzeszki, o których (o dziwo) wcześniej nie mieliśmy pojęcia, a za wieloma działaniami stoi tęsknota za przeszłością. Przyszedł czas na wspominanie i na refleksję, a my możemy dać porwać się tym opisom, albo je sobie darować. Stracimy jednak wówczas możliwość doświadczenia swego rodzaju błogostanu, czytając o życiu, którego już nie ma, bez gonitwy, bez rywalizacji, bez stresu. Niepowtarzalny styl autorki doskonale do tego klimatu pasuje, dlatego zresztą, nawet jeśli kontynuacja nas nie porwie, z pewnością nie można nie zwrócić uwagi na misterne tkanie tej historii przez autorkę, na plastyczne opisy i dystans – i do siebie i do ludzi. Nie można też nie sięgnąć do pierwszego tomu, by przypomnieć sobie, gdzie i jak ta historia się zaczęła.
Justyna Gul