Może nie jestem wielką fanką gier towarzyskich, bo w porównaniu, chociażby z moim szwagrem przegrywam w przedbiegach, ale grać lubię i gdybym miała z kim, robiłabym to znacznie częściej. Staram się jednak, aby w moim domu gry były i żeby były one różnorodne – w ten sposób jestem gotowa na każdą okoliczność i każdy gust moich gości.
Niedawno dowiedziałam się o premierze HINT – uwielbianej za granicą gry towarzyskiej, która nawet w oryginale przyciągała moją uwagę. Jest to rodzaj mieszanych kalamburów, a tego typu rozrywkę uwielbiam! Kiedy dotarła do mnie paczka, od razu wzięłam się za przeglądanie kart z wyzwaniami. Byłam pod wrażeniem ilości przeróżnych haseł, które zwiastowały przeogromną liczbę godzin, jakie będzie można spędzić przy tej grze. Niestety podczas rozgrywki okazało się inaczej…
O wyglądzie zewnętrznym gry nie będę się długo rozwodzić, bo i nie ma nad czym. Spokojny design, delikatne kolory – uważam to za plus, ale jednocześnie lubię się zachwycać szatą graficzną gier. Minus daję za okrągłe pudełko, które jest równocześnie planszą z punktami. Okrągłe pudełka źle się przechowuje, lepsze są kwadratowe/prostokątne (mogłabym grę trzymać non stop w lichym, sześciennym kartoniku, w którym do mnie dotarła, ale było tak liche, że niestety dotarło uszkodzone…) i według mnie lepszym pomysłem byłaby zwyczajna plansza z polami do poruszania się oraz miejsce, w którym można ułożyć przetasowany, zakryty stos kart z wyzwaniami, niż takie wielofunkcyjne pudełko. Bo jak wiadomo, jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Ktoś, kto tworzył tę grę, miał taką, a nie inną wizję i to również się sprawdza, po prostu ja wolałabym coś innego.
Przechodząc do samej rozgrywki – jak wszystko ma swoje plusy i minusy. Dla mnie czas gry jest za krótki, zanim człowiek dobrze się wkręci, runda się już kończy. Można zagrać kolejny raz, owszem, ale dla mnie satysfakcja jest mała. Muszę podkreślić też to, że osoby, które postanawiają zagrać razem w HINT, muszą się dobrze znać, bo inaczej gra wypada drętwo. Zalecałabym też wypicie czegoś na rozluźnienie (choć sama jestem osobą, która dobrze bawi się bez alkoholu, to w tym wypadku lampka wina nie zaszkodzi). Znacznie łatwiej będzie prowadzić rozgrywkę z przyjaciółmi lub rodziną, trzeba tylko pamiętać, że gra skierowana jest do osób 15+ ze względu na wiedzę, jaką powinno się posiadać.
Co do plusów, to jest ich sporo. Przede wszystkim różnorodność sposobów przekazywania haseł, przy jednoczesnej uwadze, aby nie popełnić błędu. Przykładowo: jeśli karta każe nam zanucić, to nie możemy nic pokazywać, ani mówić, co wbrew pozorom jest trudnym zadaniem i daje dużo śmiechu. Ilość kart jest przeogromna, dlatego nie sposób ich zapamiętać, przez co rozgrywka zawsze będzie wydawała się czymś nowym. Na karcie mamy 6 haseł, z czego jedno z nich jest słowem tabu, którego nie może wypowiedzieć osoba pokazująca, ani grupa odgadująca. Jedynie co do niektórych z tych haseł nie jestem pewna, czy podświadomie ich nie zapamiętałam, ale głównie ze względu na własne zainteresowania oraz “wewnętrzne żarty”, jakie wypływały podczas zabawy.
Wiem, że istnieją ludzie, którzy zapewne mnie zlinczują za moje następne słowa, ale najlepiej bawiłam się, gdy zaczęliśmy grać na własnych zasadach. Punkty liczyliśmy w ten sam sposób, jedynie wydłużyliśmy sobie planszę, żeby wydłużyć czas gry, a karty pozostały w stosie, od razu narzucając drużynie sposób przekazywania haseł, nie pozostawiając mu wyboru tak jak w wersji oryginalnej.
Mimo wszystko dobrze bawiłam się przy tej grze w obu wariantach. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem jedyną osobą z grupy, która miała jakieś zastrzeżenia do czasu rozgrywki. Cała paczka była wsiąknięta w grę i wiem, że jeszcze nie raz podejdziemy do HINT. Jeśli szukacie prezentu pod choinkę dla wielbiciela kalambur lub tabu, to jest to świetne rozwiązanie łączące obie te gry i dając zarazem coś świeżego.
Anita Szynal-Wójtowicz