Uwielbiam muzykę organową od dziecka, od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałam muzykę, jaka płynie po uderzeniu w klawisze. Mogłabym słuchać tego potężnego instrumentu non stop. Atencją szczególną darzę organistów, którzy posiedli umiejętność panowania nad tym mechanizmem i wydobywania z nich magii dlatego, gdy zobaczyłam tytuł tej książki, bardzo chciałam ją przeczytać. Oczywiście musiała odczekać i nabrać mocy urzędowej, ale gdy już zaczęłam zagłębiać się w tę historię, poszło szybko. To również nauczka, by nie skreślać z automatu książek wydanych w self-publishingu. Tak jak komercyjne wydawnictwa nie wydają samych arcydzieł, tak te za wydanie, w których trzeba zapłacić, nie muszą oznaczać czegoś złego.
“Organista z martwej wsi” to powieść, której akcja rozgrywa się dwutorowo. Zaczyna się współcześnie, gdy pochodzący z Zaolzia organista, od niedawna związany z Krakowem, daje charytatywny koncert, z którego dochód ma być przeznaczony na prezenty dla dzieci więźniów. Zapytany przez konferansjera o powód zgody na ów występ, zwierza się ze swej tajemnicy. Otóż sam był więźniem, czasy, w których dorastał w Czechosłowacji, były czasami stalinowskiego terroru, więc łatwo było trafić za kratki za poglądy, jednak ojciec Adama trafił tam za zbrodnię kryminalną. To wyznanie ściąga uwagę mediów na bohatera, trafia do niego młoda dziennikarka, której muzyk chce opowiedzieć po raz pierwszy swoją historię. Cofamy się do lat pięćdziesiątych do małej wsi, która tylko z pozoru jest sielska, ale stalinizm robi swoje, do głosu dochodzą też zazdrość, miłość i obsesja.
Ciekawy i nowatorski jest pomysł, by umieścić akcję na Zaolziu. O ile ostatnio coraz więcej dowiadujemy się o Śląsku, czy o Kaszubach, Kresy również są od dawna obecne w naszej świadomości, o tyle, o południowym pograniczu mówi się niewiele, a przecież tam też ścierały się dwa narody, targane wichrami historii. Sądzę, że w tym regionie drzemie potencjał na kilka wspaniałych powieści. “Organista z martwej wsi” nie jest zła, ale do arcydzieła jej daleko. Już sam fakt, że autorka na początku podbija naszą uwagę za pomocą sugestii, że akcja będzie bardziej dramatyczna, niż będzie w istocie. Nie uważam bynajmniej, że to oznacza, że będzie nudna, będzie po prostu inna. Spodziewałam się trochę więcej muzyki organowej i tego wątku związanego z Zaolziem. W moim odczuciu historia jest interesująca i naprawdę dobrze się czyta. Jestem bardzo ciekawa czy autorka będzie dalej pisać i w jaką stronę pójdzie jej twórczość.
Katarzyna Mastalerczyk