Zawsze irytuje mnie, gdy ktoś określa Marię Rodziewiczównę autorką literatury kobiecej. Współcześnie nieobecna lub sprowadzana do niższych półek literackich, jakby usilnie próbowano nie zrozumieć, o czym pisała. Dzisiejsze wydania jej książek zwykle, zaklinając rzeczywistość, sprowadzają ją do ram dziedziny romansu – jak choćby przerażająca kieszonkowa seria “Perły literatury kobiecej”, obejmująca również kilka powieści Rodziewiczówny. Tak też bliższe poznanie autora, co do którego twórczości percepcja wielu tak bardzo rozbiega się z naszym własnym jej odbiorem, wydaje się krokiem najwłaściwszym. Zwłaszcza poznanie niejako “z pierwszej ręki”, z relacji najbliższych.
“Pani na Hruszowej. Dwadzieścia pięć lat wspomnień o Marii Rodziewiczównej” jest zapisem osobistych wspomnień Jadwigi Skirmunttówny z ostatnich lat życia pisarki. Wydawnictwo MG ubrało je w zielenie i kwiaty, w centrum umieszczając fotografię Rodziewiczówny i Skirmunttówny na łódce. Fotografia jest zmanipulowana, wymazano z niej bowiem Józefa Chełmońskiego i dwie inne postaci, pozostawiając dwie główne bohaterki wspomnień samotnie. Kwiecistość okładki, bardzo kobieca w prezencji, początkowo nieco mnie zniechęciła, odniosłam ją bowiem znów do nurtu “uromansawiania” pisarki. W toku lektury jednak łagodność istotnie kobiecej narracji Skirmuttówny i licznych odniesień do przyrody obroniły okładkę tomu. Wspomnienia są niekiedy bardzo osobiste, jako że panie były bliskimi przyjaciółkami, przez lata mieszkały wspólnie, wspólnie również prowadziły działalność społeczną i patriotyczną. Opowieść jest pełna tęsknoty nie tylko za przyjaciółką, ale również – a może głównie – za utraconym miejscem, minionym światem i czasem.
Ze wspomnień autorki wyłania się obraz pisarki nieco wyidealizowany, próżno tutaj szukać wad Rodziewiczówny. Skirmunttówna próbuje usilnie nie kalać pamięci zmarłej złym słowem, choć po ludzku trudno uwierzyć, by przez ćwierć wieku nie dostrzegła w niej najdrobniejszego uchybienia. To idealizowanie Rodziewiczówny jednak nie razi bardzo podczas lektury, przyjemny to hołd dla zmarłej przyjaciółki. Zwłaszcza że Skirmunttówna zdaje się mieć ogólnie pewną niechęć do mówienia o ludziach źle. Godne podziwu jest choćby to, iż dając wyraz swoim opiniom na temat postaw poznanych osób, chętnie podaje nazwiska tych, o których ma do powiedzenia coś przychylnego, jednocześnie dyskretnie próbuje przemilczać personalia osób, które ją rozczarowały lub skrzywdziły. Wrażenie obcowania ze słowami osoby, która stara się nie wypominać złego, potęguje przyjemność lektury. Choć za uchem gdzieś gryzie ciekawość cóż to za persona zachowała się tak haniebnie lub czy choć raz Rodziewiczówna nie zalazła czymś za skórę przyjaciółce.
Opowieść jest z pewnością subiektywnym spojrzeniem na osoby, miejsca i wydarzenia – w literaturze wspomnieniowej czy pamiętnikarskiej nie musi być to jednak wadą. Zimną relację odnajdujemy w biografiach opracowanych naukowo, zdystansowanych zwykle od sfery uczuć i emocji. W relacji przyjaciółki i współuczestniczki wydarzeń natomiast pobrzmiewają nuty nieuchwytne w ramach naukowego opisu – echa ówczesnych napięć, nadziei i odczuć, dodatkowego wymiaru opisywanej rzeczywistości. Gdzieś te emocje obu kobiet zlewają się, jakby świadcząc o pewnej wspólnocie myśli między nimi, o której zresztą wspomina autorka.
Książka jest ciekawa w dużej mierze ze względów historycznych. W opisy osobistych przeżyć wdziera się wyraźnie historia, przede wszystkim poprzez dwie wojny światowe. Do Hruszowej docierają wojska sowieckie i niemieckie, różne po sobie zostawiając wrażenia. Również zmiana zachowań okolicznej ludności, zwłaszcza chłopstwa ukraińskiego uwodzonego ideologią różnego autoramentu odbija się w zadziwieniu, trosce i rozczarowaniu obu pań, czemu wyraz za życia dawała Rodziwiczówna również na piśmie, w profetycznych niemal słowach. Takie okruchy codzienności pośród wydarzeń, o których dziś czytamy z dystansem minionych dekad, mają niewątpliwy dar ożywiania odległych faktów i są nie do przecenienia.
W opowieści Skirmunttówny twórczość Marii Rodziewiczówny nie jest wszechobecna, a jednak pojawia się na kilka sposobów. Niekiedy autorka odnosi się do percepcji książek Rodziewiczówny w społeczeństwie. Kilka spośród jej dzieł wywołanych jest tutaj po imieniu. Zwłaszcza “Lato leśnych ludzi” zajmuje ważne miejsce we wspomnieniach Skirmunttówny, jako zapis wspólnego doświadczenia hruszowskiego lasu w autentycznej chatce zbudowanej na polecenie pisarki. Przede wszystkim jednak echa książek Rodziewiczówny pobrzmiewają w wydarzeniach historycznych i nastrojach społecznych. Powieści Marii Rodziewiczówny dają wyraz jej osobistej postawie i rozkładają akcenty według jej wartości. Wiele w nich patriotyzmu – tyle że Skirmunttówna zmuszona wybrać jakąś książkę dla oficera wrogiej armii, który poprosił o dzieło z autografem pisarki, miała problem ze znalezieniem takiej, która nie zirytowałaby go propolskimi akcentami. Z kolei w warstwie fabuły mają one w sobie wiele z ludzkich przeżyć, również miłości. Powstaje pytanie, czy tak płytcy dziś jesteśmy, by absorbować jedynie fabułę, emalię powierzchowną i niczego głębiej nie dostrzegać? Czy wypowiedź estetyczna, ubrana w twarde zasady i pochwałę poświęcenia już tak bardzo uwierają, że strącamy ją w kicz wybujałej fantazji i jedynie w wulgarny cynizm jesteśmy w stanie uwierzyć? Sądzę, że wspomnienia Skirmunttówny ukazują wystarczająco czym żyła Rodziewiczówna i jak rodziły się inspiracje do jej dzieł. Nie z wybujałej romansowości, a z poczucia obowiązku i przywiązania do określonych wartości i zasad.
“Pani na Hruszowej…” to przyjemna lektura, choć pozostawia poczucie pewnego niedopowiedzenia. Niewątpliwie nie przedstawia kompletnego portretu pisarki, skupiając się w dużej mierze na subiektywnym przelaniu wspomnień. Są to jednak wspomnienia konkretnej osoby, spisane na krótko po śmierci przyjaciółki i trudno wymagać, by autorka zadawała sobie gwałt, pisząc o czymś, czego nie pamiętała, nie chciała pamiętać lub zwyczajnie nie miała siły zawierać w zapiskach. Paradoksalnie dzięki tej ułomności wspomnień otrzymujemy coś w zamian, książka bowiem przybiera charakter gawędy, opowieści osobnej, widzianej z perspektywy, z której nikt inny nie mógł Rodziewiczówny opisać.
Iwona Ladzińska