Andrew Caldecott długo kazał czekać odbiorcom na kontynuację “Miasteczka Rotherweird”. Jednak po dwóch latach oczekiwania czytelnik może w końcu powrócić do tajemniczego, odizolowanego od reszty Anglii miejsca oraz jego mieszkańców. Musi być uważny i skoncentrowany – podobnie jak w przypadku pierwszej części – ponieważ autor po raz kolejny serwuje powieść mocno rozbudowaną, wielowątkową, niepozbawioną obszernych opisów i odniesień do przeszłości. A przede wszystkim podczas lektury trzeba się wykazać cierpliwością, zwłaszcza na początku, bo trochę to trwa, zanim odbiorca całkowicie zanurzy się w wykreowanym przez Caldecotta świecie.
Akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Teraźniejszość i odległa przeszłość przeplatają się ze sobą, długi czas pozostawiając czytelnika w niepewności, bez odpowiedzi na nurtujące go pytania. Tajemnica goni tajemnicę, intryga goni intrygę. Autor bawi się z odbiorcą w kotka i myszkę, podsuwając mu pod nos liczne tropy. Tak liczne, że naprawdę trudno w tym gąszczu wskazówek odnaleźć te najwłaściwsze, najistotniejsze. Należy tu również wspomnieć, że Caldecott stosuje tutaj dwa różne style pisarskie, którymi maluje przeszłe i teraźniejsze wydarzenia.
Tak jak w “Miasteczku Rotherweird”, tak i tutaj Andrew Caldecott przywiązuje uwagę do szczegółów, niekiedy wręcz za bardzo. Jednym takie skupienie na detalach będzie się podobać, innym nie. Według mnie takich momentów jest w książce zbyt wiele, przez co ulatnia się z czytelnika towarzyszące mu dotąd napięcie, a gonitwa myśli znacznie zwalnia. Wolałabym nieco mniej opisów na poczet, chociażby dialogów, ale wiadomo – nie można mieć wszystkiego.
Chociaż widać tutaj podobieństwa do pierwszego tomu, są i różnice. “Powrót Wyntera” to przede wszystkim rozbudowana warstwa historyczna sięgająca IX oraz X wieku. Wydarzenia z tych zamierzchłych czasów okazują się istotne dla fabuły i bezpośrednio związane z tym, co w miasteczku Rotherweird dzieje się obecnie. Moim zdaniem druga część jest trochę mniej mroczna, ale za to fabularnie zdecydowanie bardziej spójna. Andrew Caldecott tym razem w większej części wykorzystał potencjał drzemiący w tej historii. Chociaż oczywiście mogło być jeszcze lepiej. Może autor zaskoczy mnie w trzecim tomie?
Muszę powiedzieć, że “Powrót Wyntera” to ciekawa mieszanka fantastyki z elementami powieści historycznej oraz przygodowej. Ciężko byłoby ją przypisać do jednego gatunku i nie ma w tym nic złego. Książka jest ciekawa pod względem fabularnym, ale tak jak już wspomniałam, należy uzbroić się w cierpliwość, ponieważ mnogość wątków i bohaterów może przyprawić o ból głowy. Niemniej czas spędzony na lekturze nie był czasem straconym.
Monika Halman