“Przeszłość wyglądała różnie, w zależności od perspektywy.”
Do tej pory przeczytałam trzy książki Liane Moriarty (“Wielkie kłamstewka”, “A teraz śpij”, “Moja wina, twoja wina”), zdobyły różne oceny wrażeń czytelniczych, od średnich do wyjątkowych. ?Niedaleko pada jabłko? zaliczyłam do mocno udanych spotkań z książką. Dawno tak głęboko nie weszłam z życie bohaterów. Stopniowo poznawałam różnorodne osobowości, odmienne zachowania i sekrety kryjące się w scenariuszach codzienności. Wspaniale było przywiązywać się do postaci, każda oferowała coś innego i szczególnego, a im bardziej się z nimi zaprzyjaźniałam, tym bardziej czułam, że stawali mi się bliżsi. Pokusiłam się nawet napisać, że w dużym stopniu traktowałam je jako moją literacką rodzinę.
Wiele ich cech odnajdywałam w członkach mojej rzeczywistej rodziny, rodzicach, rodzeństwu lub kuzynostwu. Autorka fantastycznie zmieszała barwy ludzkich charakterów i życiowych wartości. Długo nie mogłam rozgryźć Stana, wydawał się niedostępny, surowy i bezwzględny. Czułam, że coś więcej niż obowiązkowość i odpowiedzialność się za tym kryła, ale nie potrafiłam trafić na właściwy trop. Niemal od pierwszej chwili polubiłam Joy, wydawała mi się bliska z racji podobnych doświadczeń i rozterek życiowych. Wielokrotnie uśmiechałam się, kiedy Troy wysuwał się na pierwszy plan, zabawnie było o nim czytać. Amy nie do końca rozumiałam, ale łatwo wczuwałam się w jej przeżycia. Logan wydał mi się najrozsądniejszy i najsilniejszy z rodzeństwa, zarazem szalenie wycofany i wrażliwy. Natomiast Brooke w dużym stopniu przypominała mi moją córkę.
Niewątpliwym atutem książki była piękna i bogata narracja, czułam każde brzmienie akapitu, wydźwięk zdań, melodię słów, perfekcyjnie rozpisane dialogi. A także wzór dynamiki scenariusza zdarzeń. Spotkanie z taką historią z wielu stron mocno usatysfakcjonowało i sprawiło radość. Nutka dobrego dowcipu, uważny, ale i pozytywnie lekceważący stosunek wobec ludzkich wad, ukazanie siły kreatywności i destrukcji rodziny, przyjaźni i wierności ponad wszystko, także wzajemnych oskarżeń i kąsania. Australijska rodzina niczym włoska, a między nimi Savannah, skrzywdzona młoda kobieta, która nagle pojawiła się w domu Joy i Stana. Podobał mi się klimat krążący wokół tenisa ziemnego, który i u nas na wiele lat zdominował sportowe zainteresowania dzieci, zwłaszcza syna. Moriarty inteligentnie, sprytnie i błyskotliwie wplotła kryminalny wątek, dotykał obyczajowego rdzenia, zaciekawiał i podgrzewał atmosferę. Nie przeszkadzało pewne wyidealizowanie relacji, drobne naciąganie szwów fabuły, wygodne zakończenie. Tytuł dostarczył kilka godzin przyjemnego czytania, w dobrym humorze, może nawet w romantycznym dekorze, wyśmienicie sprawdził się. Po takie powieści obyczajowe mogę sięgać choćby codziennie.
Izabela Pycio