Wdoliglaźno było uroczym miasteczkiem. Mieszkańcy sobie pomagali, sieroty w Sierocińcu były szczęśliwe i zadbane, ludzie spotykali się, by rozmawiać o książkach i nie tylko. Niestety pojawił się smok, spalił Bibliotekę, potem Szkołę… Na szczęście pojawił się Burmistrz, który przegonił niebezpieczeństwo, opromienił ludzi swym blaskiem i…
I można by napisać, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie, ale to nie ta bajka. Nie była szczęśliwa Ogrzyca mieszkająca na skraju miasteczka i pragnąca być czyjąś sąsiadką, nie były szczęśliwe dzieci z Sierocińca, ani ich opiekunowie. Ludzie w miasteczku też nie byli zadowolenie, raczej przerażeni i źli na cały świat. W zasadzie zadowolony był tylko Burmistrz. Koty czekały, a wrony, no cóż. Wrony to po prostu wrony.
Skusiłam się na tę książkę, bo córka bardzo zachwalała “Dziewczynkę, która wypiła księżyc”. Pomyślałam więc, że ucieszy ją książka tej autorki. Zaczęłam czytać i przepadłam. To najlepsza książka tego roku. Jest tak ciepła, tak wzruszająca, piękna i zmuszająca do myślenia, że nie sposób tego wyrazić słowami. Mówi o dobru, dzieleniu się, współczuciu, poczuciu osamotnienia, przerażeniu, zamknięciu, ale też o chęci przynależności i miłosierdziu. Temat szalenie trudny, nie dla dzieci zdawać by się mogło, bo w książce jest i głód i przemoc. Jednak baśniowość opowieści, sposób jej narracji i odkrywania kolejnych tajemnic sprawia, że cała mądrość zawarta w książce przenika do człowieka, nasyca go swoją mocą i już w nim zostaje. Nie boję się powiedzieć, że jest to książka magiczna.
Autorka przyznaje, że książka jest pokłosiem pandemii, odizolowania, strat i strachów, które w tamtym czasie ludzie czuli i czują nadal. Ja jednak spojrzałabym na to dużo szerzej. Owszem, tamten czas był takim kamykiem, który poruszył lawinę, pokazując braki i niedostatki naszego człowieczeństwa. To idealnie widać w książce. Bohaterowie też są zamknięci, nieufni, zapatrzeni w jedną osobę głoszącą prawdę objawioną. Jednak nie trzeba pandemii, by oczy się odwracały, a dłonie zaciskały, bo sąsiad jest inny, a “inni mają gorzej”. Odchodzimy od rozmów z sąsiadami, nie tylko tymi bliskim, ale dalekimi, o tym też pięknie pisze autorka. Odchodzimy od dobra, od uśmiechu, a przecież on może tyle zmienić. W imię… No właśnie, w imię czego? Finał książki ukazuje, jak łatwo dać się zmanipulować, jak niektóre hasła trafiają na podatny grunt niechęci i strachu. I samolubstwa.
Na szczęście jest na to recepta.
Powtórzę się, ale to najpiękniejsza książka, jaką czytałam w tym roku, a może nawet od bardzo dawna. Utkana z emocji, wrażeń i marzeń, swą baśniowością porywa w świat mroczny, ale przez to uczy. Uczy zatrzymania się, innego spojrzenia, dobroci i ciepła. Idealna na prezent bez względu na wiek. Z przyjemnością i wzruszeniem w głosie, będę czytać dzieciom przed snem. Dla dobra nas wszystkich. I Wam też polecam.
Katarzyna Boroń