“Źródłem wszelkiej podłości jest słabość. Przebrana za siłę.”
Jak wystawiam książce maksymalną notę, kilka razy zastanawiam się, czy w pełni zasługuje, ale w przypadku “Bielma” nie miałam żadnych wątpliwości, temu tytułowi nic nie mogłam zarzucić. Bardzo rzadko trafiam na powieść, która maksymalnie wciąga w swój świat, staję się jego częścią, przenoszę wszystkimi zmysłami wyobraźni. “Bielmo” do nich należało. Zaoferowało wędrówkę do epoki sprzed niemal dwóch wieków, jakże różnych od współczesnych konwenansów społecznych, kiedy aby odwiedzić nawet przyjaciela, trzeba było się wcześniej anonsować. Co prawda, wyprowadziłam się wraz z głównym bohaterem poza Nowy Jork, a wprowadziłam do małej miejscowości Buttermilk Falls, z knajpą, w której rozgrywały się przetasowania sekretów i plotek, jednak wciąż mogłam usłyszeć stukot końskich kopyt zaprzęgniętych do dorożek i głośną pracę kotłów parowców.
Czterdziestoletni August Landor, uczciwy i ceniony emeryt policji z wątłym płucem i słabym krążeniem, niedawno został wdowcem. Samotnie mieszkał w starej chatce, usytuowanej w pobliżu akademii wojskowej West Point (a jeśli West Point to nie mogło zabraknąć wzmianki o projektancie fortyfikacji Tadeuszu Kościuszce). Kiedy samobójstwo popełnił jeden z kadetów, a okoliczności śmierci nosiły znamiona makabryczności, rektor akademii poprosił Gusa o poprowadzenie cywilnego śledztwa. Natychmiast udzieliła mi się atmosfera otulenia gęstą mgłą zwodniczej pogody, błękitnych cieni sunących po wojskowych barakach, wiatrów syczących pośród kamieni i chaszczy, niemal namacalnym złem kryjącym się pod osłoną ciemności, mrocznych sekretów w kołdrze martwych listopadowych liści i w nurcie rzeki Hudson. Landor przekonał się, że nie będzie łatwo dotrzeć do prawdy w dochodzeniu delikatnym ze względów politycznych i funkcjonowania West Point, z osobliwą naturą zbrodni, złożonością tajemnic, mnożącymi się zagadkami i wielokrotnymi powrotami do punktu wyjścia. Musiał maksymalnie wyostrzyć zmysł obserwacji i dedukcji, ściśle postawić na fakty i logiczne wnioski, jednakże do dyspozycji miał jedynie skrawki dowodów, niewidoczne ślady i urywki słów. Oddaną pomoc w śledztwie zaoferował Landorowi młodziutki plebejski kadet, stawiający pierwsze kroki w poezji. Edgar Allan Poe intuicyjnie chwytał wersy o tajemniczej kobiecie i niejasnym głębokim cierpieniu.
Pomysł z wprowadzeniem znakomitego romantyka do fabuły bardzo mi się spodobał, głównie za sprawą poprowadzenia portretu, osobowości, umiejętności i prezencji. Ogólnie rzecz biorąc, Louis Bayard fenomenalnie skonstruował bohaterów, oprawił w cudowną mieszankę wad i zalet, nadał wielowarstwowy indywidualny rys. Zachwycał również styl narracji, plastyczne opisy, sugestywne porównania, głębokość skojarzeń i różnorodność form. Dysponowałam fragmentami gazet, miałam wzgląd w listy, czytałam poezję, pochylałam się nad sprawozdaniami, odkrywałam dzienniki. Co więcej, zmieniał się podmiot narracji, w doskonałej językowej, zmysłowej, tajemniczej odsłonie. Mistrzowsko poprowadzona intryga, światło świec oświetlało jedynie ledwo widoczne nici prawdy z misternie utkanej pajęczej łamigłówki dla czytelnika. Na każdej stronie powieści towarzyszyła mi wyjątkowo klimatyczna ekscytacja, ożywienie, zachwyt i niecierpliwość poznawania scenariusza zdarzeń wypełnionego rewolucyjnie oddanymi scenami i dialogami. Biegle poruszam się po gatunku thrillera i kryminału, a jednak autor potrafił zaskoczyć, wprawić w osłupienie, że na coś nie wpadłam, całkowicie zburzyć moją interpretację. Jakże totalnie nie oddać się takiej powieści.
Izabela Pycio