“Obietnica obfitości przyciągała nie tylko tych pragnących nowego startu, ale również drapieżniki nękające ludzkość od zawsze.”
Przygody z wszystkimi tomami serii “Zaginiona Flota” (“Nieulękły”, “Nieustraszony”, “Odważny”, “Waleczny”, “Bezlitosny”, “Zwycięski”) już dawno za mną, przyjemnie spędziłam przy nich czas. Brakowało mi podróżowania w trudnym do objęcia rozumem dystansie przestrzeni międzygwiezdnej, obserwowania, jak ludzkość radzi sobie w dalekiej przyszłości, dlatego chętnie ponownie weszłam w ten fikcyjny świat, ale przy cofnięciu suwaka czasu do “Narodzin Floty”. Stara Ziemia i Stare Kontynenty nie wystarczają ludzkości, zaczęły znacząco podupadać. Dzięki ujarzmieniu napędu skokowego ludzie dokonują ekspansji na zewnątrz. Penetrują dalekie planety i zakładają kolonie. Im bardziej oddalają się od Ziemi, która mocno ucierpiała podczas ostatniej Wojny Słonecznej, a teraz staje się bierna i zapomniana, tym większe rozluźnienie w poszanowaniu prawa i traktatów, dominuje przemoc i agresja. Siła oddziaływania autorytetów i władzy maleje, a prawo pięści i anarchia dochodzą do głównego głosu.
W pierwszym tomie “Awangarda” czułam się komfortowo, przyjaźnie i familiarnie, z sympatią podchodziłam do nowych bohaterów, śledziłam wyjątkowe losy, determinację w zachowaniu znaczących wartości człowieczeństwa i zbudowania podwalin pod coś wyjątkowego. Podobne wrażenia zebrałam podczas spotkania z drugim tomem serii “Przewagą”. Scathanie kolejny raz intensyfikują działania przeciwko osamotnionej kolonii Glenlyon. Pragną za wszelką cenę podporządkować ją sobie, nie pozwalają nawet na wytyczenie szlaku handlowego. Bezlitośnie unieszkodliwiają połowę floty społeczności, która marzy o stworzeniu i rozwinięciu międzygwiezdnej enklawy wolnej od przemocy i prześladowań, aby tego dokonać, muszą najpierw bronić założonej kolonii, zachęcić do współpracy inne ośrodki ludzkości, uporać się z nieprzyjaciółmi. Jednakże polityczne negocjacje niewiele wnoszą i nie przybliżają do satysfakcjonujących umów. Zatem trzeba postawić na nieszablonową obronę, przewidywanie zachowań przeciwników i obronę pełną determinacji.
Zajmująco obserwuje się działania tymczasowego porucznika, który przyleciał z pierwszą partią czterech tysięcy kolonistów. Robert Geary, wcześniej młodszy oficer niewielkiej floty układu gwiezdnego Alfar, kolejny raz zostaje wciągnięty przez polityczne układy w ryzykowną i niebezpieczną grę. Staje przed trudną decyzją, słuchać członków rady, ślepo wypełniać ich rozkazy, czy ponad wszystko postawić dobro ludzkości, wolność kolonii i zasady współpracy. Otrzymuje dowództwo nad “Rapierem”, jednostka za sprawą podstępu wroga pozostaje jedynym ocalałym okrętem wojennym układu gwiezdnego Glenlyon. Postać Gearego ciekawie rozwija się w miarę przebiegu akcji, obrazuje działaniami, jak z niczego zacząć tworzyć coś, co później przyjmie spektakularne rozmiary. Autor bardziej rozbudowuje znaczenie i umiejętności postaci niż miało to miejsce poprzednio. Urealnia zdarzenia, chociaż wciąż brakuje głębi i skali. Bardziej oczytanego w fantastyce czytelnika może uwierać powierzchowność opisów i prostota pobudek bohaterów. Na szczęście, nie ma już dość trywialnych romantycznych nut wtrącanych w poprzednich odsłonach serii. Duży udział w historii brała Carmen Ochoa, udaje się jej uporać z dzieciństwem i dorastaniem na Marsie przesiąkniętym krwią i przemocą, z przeszłości czyni niewątpliwe atuty. Nie zabrakło biegłego w sztuce polityki Lochana Nakamury i kapitanki piechoty kosmicznej Mele Darcy. Czy zdołają odeprzeć presję tyrańskich imperialnych systemów Apulu, Scathy i Turana?
Izabela Pycio