“Warcross”, czyli pierwsza część serii niesamowicie mi się podobała. Wprowadzenie do świata, który jest połączeniem cyberpunka i e-sportu było mocno odświeżającym doświadczeniem pośród wydawanej ówcześnie literatury młodzieżowej. Dla przypomnienia Warcross wprowadza nas do świata Emiko Chan, mającej poważne problemy finansowe. Jej życie wypełnione jest walką o przetrwanie poprzez pozyskanie środków do życia. Trwają akurat Międzynarodowe Mistrzostwa gry Warcross, którą ubóstwiają miliony ludzi na całym świecie. Emiko wchodzi do wirtualnego świata podczas meczu otwarcia, co całkowicie zmienia jej życie. Finalnie pracuje dla Hideo – twórcy gry.
“Wildcard” rozpoczyna się wypełnieniem planu pozbycia się wszelkiego zła z ludzkiego umysłu. Niemal wszyscy na całym świecie przestają odczuwać potrzebę krzywdzenia innych osób, a każdy, kto ma na swoim sumieniu jakiekolwiek przewinienie, choćby najmniejsze, oddaje się w ręce władz, lub też sam wyznacza sobie karę. Ulice Tokio wypełniają się więc kolejkami do posterunków celem złożenia zeznań oraz miejscami, które wybrali sobie samobójcy na miejsce wykonania kary.
Niewielka grupa ludzi używających Neurołącza jest w stanie zdać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się dzieje. Jedną z nich jest Emiko. Dziewczyna postanawia dalej grać w grę, do której weszła, udając, że jest nadal po tej samej stronie. W tym samym czasie ma zamiar powstrzymać Hideo za wszelką cenę, zanim ten pozbawi świadomości także ją. W tym celu nawiązuje kontakt z Zero i jego tajemniczą grupą Czarnych Płaszczy, którzy mają jej w tym pomóc. Nic jednak nie jest takie proste, ponieważ Emiko nie zna ich intencji i nie wie, czy powinna im w pełni ufać.
“Dzika karta” porywa nas w wir akcji niemal od pierwszej strony. Jednocześnie przynosi ze sobą ogrom emocji spowodowanych zwrotami akcji. Jako czytelnik, stale odczuwałam napięcie w związku z tym, co będzie działo się dalej. “Warcross” było świetne, ale “Wildcard” jeszcze bardziej je przebiło. Emiko nie jest już tak irytująca, jak jej się to zdarzało wcześniej, ciągi przyczynowo-skutkowe są mniej naiwne, a jednocześnie wszystko, co się dzieje między bohaterami, to jedna, wielka intryga, w którą czułam się ogromnie zaangażowana tak, jakbym sama ją tkała.
Chociaż “Wildcard. Dzika karta” bardzo mi się podobała, to odczuwam pewien niedosyt. Mam wrażenie, że pomimo faktu, że Marie Lu wykreowała fantastyczny świat, ze świetną przygodą, to mimo ponad 400. stron, dzieje się tak wiele, w tak małej przestrzeni czasowej, że spokojnie moglibyśmy otrzymać dwukrotnie grubsze tomy i nadal czuć niedosyt. Mam też wrażenie, że oba te tomy bardzo szybko uciekają z głowy i ciężko sobie przypomnieć istotne szczegóły względnie krótko po ich przeczytaniu. Dobrze się bawiłam podczas lektury, więc daję jej mocne 7/10, jednakże uważam, że mogłaby to być znacznie mocniejsza historia, której potencjał nie został w pełni wykorzystany.
Paulina Chmielewska