“To jest opowieść o Marcie. Ale mogłaby być o każdym z nas” – głosi opis z tyłu okładki powieści Meg Mason. Pisze się tam też dużo o “wydarzeniu literackim”, ale na to przymykam oczy. Marketing marketingiem, historia opisana w “Smutku i rozkoszy” brzmi jak plasterek na rany chorób cywilizacyjnych.
Tylko czy to aby nie jest plaster posypany solą?
Martha czuje, że coś z nią nie tak. Czuła tak od dawna, odkąd w wieku nastu lat pierwszy raz weszła pod biurko i odmówiła wyjścia. Czasem łapie ją nieopisany smutek, czasem niby to bez powodu wpada w histerię. Niekiedy garściami łyka leki, kiedy indziej wsadza je głęboko do szuflady, ponieważ nie czuje żadnej różnicy między sobą bez leków i sobą po lekach. W tej opowieści biorą udział też bliscy Marty: jej siostra, Ingrid, rodzice, a także bogata ciotka Winsome wraz ze swoją ekscentryczną rodziną i przygarniętym kolegą syna, Patrickiem, który w końcu zostanie mężem Marthy (to nie spoiler!). Opowiadając o życiu ich i siebie samej, Martha opowiada o pokoleniu zagubionych we własnych objawach młodych ludzi, o rozwoju choroby, o poszukiwaniu diagnozy – i sensu życia. Martha bowiem bezustannie go poszukuje, nawet wtedy, gdy chłodno, bez dramatycznych porywów, rozważa zakończenie swojego życia.
To nie jest powieść dla każdego, zaznaczmy to od razu. To nie jest powieść, na którą każdy będzie gotowy. “Smutek i rozkosz” łapie za gardło nawet wtedy, gdy bawi do łez – nigdy nie wiadomo, kiedy płacz ze śmiechu nie przejdzie w płacz rozpaczy. Dokumentacja choroby – do końca nienazwanej – jest autentyczna, przejmująca i bolesna, choć czasem wywołuje uśmiech zrozumienia. Najbardziej wstrząsa jednak przesłanie wyzierające z ostatnich rozdziałów – nie zdradzę go Wam, by nie psuć wrażeń z lektury, ale kazało mi spojrzeć inaczej na dolegliwości własne i cudze, choćby było to spojrzenie kontrowersyjne.
Co zaskakujące, choć “Smutek i rozkosz” podejmuje bardzo poważną tematykę i bez wątpienia jest powieścią z kluczem, udaje jej się uniknąć nachalnego dydaktyzmu czy pretekstowości fabuły. Meg Mason proponuje nam pełnokrwistą historię, której bohaterowie budzą emocje, opisy są plastyczne, a wydarzenia trzymają w napięciu. Minihistorie wplecione w opowieść o Marcie, takie jak dzieje sióstr Celii i Winsome, macierzyństwo Ingrid czy rozwój relacji Marthy i Patricka to małe perełki, z których każda mogłaby spokojnie zafunkcjonować jako osobne opowiadanie.
Autorka zręcznie unika też nadmiernego patosu. Narracja kobiety naznaczonej chorobą odbierającą radość jest “rozcieńczona” humorem w brytyjskim stylu, nieoczywistym, niekiedy absurdalnym i z pewnością nie dla każdego. “Powieść jest smutna i trochę zabawna” – przeczytacie na okładce. To trochę prawda, ale powiedziałabym, że jednak “Smutek i rozkosz” jest bardziej zabawny niż “trochę”. A jeszcze bardziej – tu się zgodzę – jest smutny. Jednak nawet przez smutek Marthy przebija jakaś nadzieja, a jej historia dowodzi, że nie jest za późno. Tak ogólnie i na wszystko.
Polecam wszystkim, którzy czują smutek albo bezsens. To historia o nas, kochani.
Joanna Krystyna Radosz