Seal to artysta, który na rynku muzycznym krąży już od dwudziestu lat. W tym czasie wydał sześć albumów studyjnych, z takimi przebojami jak “Kiss from a rose”, “Crazy” czy “Love’s Divine”. Poza tym wypuścił na rynek parę składanek typu “The best of” i oczywiście nagrania z koncertów. Jednak w 2008 roku pokazał swoje soulowe oblicze, nagrywając covery znanych i lubianych piosenek, które zamieścił na wydawnictwie pod wiele mówiącym tytułem “Soul”. Światło dzienne właśnie ujrzała druga płyta z tej serii – jak długo Seal chce jechać kosztem cudzych utworów? Tego nie wiem, pewne jest, że dwójka to dobra kontynuacja soulowej przygody Brytyjczyka.
Nie znajdziemy na niej takich hitów, jak choćby cover “If you don’t know me by now”, ale poziom artystyczny Seal stara się trzymać. Więc tu warto wyróżnić choćby “Wishing on”, gdzie muzyk doskonale operuje swoim głosem. Ze strony bardziej emocjonalnej usłyszymy go w kawałku “Ooh Baby Baby”, gdzie to stara się pofrunąć z wiatrem swoją lekkością i namiętnością. Singlem promującym to wydanie jest “Let’s stay together”, które wcześniej śpiewali m.in. Al Green i Tina Turner. Jak poradził z nią sobie Seal? Uważam, że nie jest to jego najlepsza piosenka na płycie, ale wyprodukowana z niezwykłą dbałością o każdy najmniejszy dźwięk.
Na płycie śpiewa także hity takich osobistości jak Marvin Gave czy Bill Withers. Ich piosenki są znane i lubiane w świecie muzyki soulowej, a mimo to Seal postanowił zmierzyć się z repertuarem takich gwiazd. Choć świecą one wysoko na niebie, to Brytyjczyk dosięgnął ich dzięki swojemu kunsztowi i pomysłowi na zrealizowanie danego kawałka. “What’s going on” brzmi zupełnie inaczej niż oryginał, jest spokojniejszy, bardziej wycisza, a Seal jest nad wyraz subtelny. Na płycie nie znajdziemy piosenek szybkich. z polotem, ale muzyk stara się wciągnąć nas w swój, spokojny świat, gdzie nie liczy się show. U Seala każdy dźwięk jest tak samo ważny, każdy ma swoje miejsce w szeregu. Sam Brytyjczyk też nie przegina z wykorzystywaniem swojego głosu. Jest powściągliwy, zatrzymuje się na danym momencie i nie stara się przeciągać dźwięków. Warto zwrócić uwagę pod tym kątem na “Love won’t let me wait”.
Praca z producentami Davidem Fosterem (znany ze współpracy z Celine Dion, Whitney Houston, Michaelem Buble czy Mariahą Carey) i Trevorem Hornem zaowocowała kilkudziesięcioma minutami spokojnej, delikatnej muzyki, której brzmienie spokojnie można porównać do działania dobrego masażu. Seal ukoi nasze skołatane nerwy i zatrzyma nas w biegu życia codziennego. Wystarczy usiąść i włączyć “Soul 2″… Resztę wykona za nas Seal.
Marek Generowicz