Co do geniuszu Woody’ego Allena (zarówno tego aktorskiego, jak i reżyserskiego) nikogo chyba specjalnie przekonywać nie trzeba. Filmy z ostatnich lat: “Vicky Cristina Barcelona” – chwalebny zdobywca statuetki w kategorii “Najlepszy film komediowy lub musical” na 66. Ceremonii wręczenia Złotych Globów, “Sen Kasandry”, “Życie i cała reszta”, lub też te trochę starsze: “Strzały na Broadwayu”, “Tajemnica morderstwa na Manhattanie” albo genialna “Alicja” wyrobiły Allenowi na stałe miejsce w panteonie sław Hollywoodu, ustawiając go na jednej półce z największymi tego świata. Woody Allen bez pracy żyć jednak nie może, czego najlepszym dowodem jego najnowsze dziecko, film “Co nas kręci, co nas podnieca”, który swoją polską premierę miał 9 kwietnia bieżącego roku. Niestety, znowu pozostaliśmy w tyle za całym światem. Tam film co prawda pokazał się 22 kwietnia, jednak rok wcześniej.
“Co nas kręci, co nas podnieca” opowiada w głównej mierze historię Borisa Yellnikoffa (Larry David), podstarzałego tetryka, uważającego się za geniusza, który swego czasu otarł się nawet o Nagrodę Nobla. Aktualnie Boris po rozstaniu ze swoją żoną i nieudanej próbie samobójczej, toczy spokojne życie, narzekającego na wszystko staruszka, który od czasu do czasu daje dzieciom lekcje gry w szachy, przemieniające się najczęściej w burze wyzwisk na tle umysłowej indolencji jego podopiecznych. No cóż, geniusze mają to do siebie, że są nieobliczalnie. I właśnie, wszystko zmienia się jednak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gdy na swojej drodze życiowej Boris spotyka Melody, prowincjuszkę, która w wielkim mieście poszukuje nowych przeżyć (a tak właściwie ucieka z domu od nadopiekuńczej matki). Melody (w jej postać wcieliła się Evan Rachel Wood) schronienie oraz kompletnie nieoczekiwaną miłość znajduje właśnie w domu Borisa, który swoją niesamowitą zgryźliwością oraz surowym, męskim wdziękiem mógłby konkurować z samym Dr House’em (o wykreowanej przez Davida postaci Yellnikoffa, oraz mojej spiskowej historii dziejów później). Wszystko toczyłoby się pięknie, miłość kwitłaby niczym hiacynty na wiosnę, gdyby nie fakt, że pewnego słonecznego dnia Melody zostaje odnaleziona przez swoją matkę Mariettę (Patricia Clarkson) – bogobojną bogaczkę, która gdy tylko dowiaduje się o małżeńskim związku młodej Melody z trzykrotnie (albo i jeszcze więcej, kto tam Allena wie) starszym Borisem, gotowa jest zrobić wszystko by tylko ich ze sobą skłócić i posłać córkę w ramiona zabójczo przystojnego aktora Randy’ego (Henry Cavill).
Film w warstwie miłosnej przypomina swego rodzaju galimatias. Najpierw pociąg do siebie zaczynają odczuwać Boris oraz Melody, co już samo w sobie jest złamaniem pewnego konwenansu. No bo jak to tak może emeryt żenić się z młodą dziewczyną? Następnie, tuż po pojawieniu się matki Melody, w ich życiu następują potężne zmiany. Marietta nie jest w stanie zaakceptować tego związku, choć sama przechodzi ogromną ewolucję – od poświęconej bogu gospodyni domowej, do artyski pałającej się fotografią, mieszkającą w dodatku z dwoma mężczyznami. Gdyby tego było mało swoją przemianę przechodzi również ojciec Melody, w którym także zachodzą niewyobrażalne zmiany (wystarczyła do tego raptem jedna iskierka). Tylko stetryczały Boris nadal twardo stąpa po ziemi, a w zasadzie kuleje (wynik pierwszej nieudanej próby samobójczej). No dobrze, może i nie jest z nim najlepiej tuż po tym gdy dowiaduje się o związku Melody z Randym, ale ostatecznie i on, kolejny raz wylatując przez okno, odnajduje tak potrzebne wszystkim szczęście.
Woody Allen powraca do wielkiej formy filmem, który spokojnie mieści się w jego pierwszej piątce. “Co nas kręci, co nas podnieca” to wspaniały obraz, godny polecenia tym, którzy chcą w motłochu kiepskich filmów obejrzeć jakąś perełkę. Allen tym razem się postarał, pisząc wspaniały, przezabawny scenariusz, któremu nie sposób odmówić życiowej trafności. Przypadki chodzą po ludziach, a jeśli chodzi o “Co nas kręci, co nas podnieca”, owego przypadku jest aż w nadmiarze.
Przy okazji filmu nie sposób nie wspomnieć o wspaniałej kreacji Larry’ego Davida, który wcielił się w postać Borisa Yellnikoffa. Chociaż czy na pewno jest to tylko i wyłącznie Boris? Może ja się nie znam, a kina nie pojmuje pewnie wcale, ale pierwszą postacią, jaka przyszła mi na myśl, gdy pomyślałem o samym Yellnikoffie był mistrz Woody Allen właśnie. Jego sarkastyczne podejście do życia, swego rodzaju dystans w stosunku do otaczającej rzeczywistości, wszechogarniający krytycyzm doskonale wpisują się w obraz Allena, jaki mam przed oczami. Jest to oczywiście tylko i wyłącznie moja subiektywna ocena, ale wydaje mi sie oczywistym, że rozrysowując postać Borisa, Allen bardziej niż z innych, czerpał z własnego życiorysu.
Kto do tej pory nie widział “Co nas kręci, co nas podnieca”, ten gombrowiczowska trąba. Najnowsze dzieło Woody’ego Allena to on sam w najlepszej możliwej formie. Film jest pełen przezabawnych dialogów (dla podążających podobną ścieżką co Boris – narzekających na wszystko ludzi – to wręcz lektura obowiązkowa), ciętego języka i inteligentnego humoru, z którego przecież Allen słynie. Wszystko to zebrane do kupy daje nam film, w trakcie oglądania którego kompletnie zapomnicie co to nuda. Na takiego Allena aż chce się przychodzić do kina.