Z sąsiadami lepiej żyć w zgodzie. Chcąc nie chcąc stanowią ważny element naszego życia, zwłaszcza gdy oddziela ich od nas ledwie cienka ściana. Dobry sąsiad to skarb, za to zły, może zmienić nasze życie w piekło.
Mieszkańcy spokojnej, zamożnej ulicy Lowland Way, leżącej w południowej części Londynu, przez wiele lat byli przekonani, że są prawdziwymi szczęściarzami. Przyjemne dla oka sąsiedztwo, wzajemna życzliwość oraz wspólne akcje społeczne mieszkańców dostrzegane nawet przez lokalne media utwierdzały ich w przekonaniu, że ich ulica to prawdziwie idylliczne miejsce, idealne do wychowania dzieci, spełniania pasji i zwykłego odpoczynku po pracy w City. I wtedy zjawił się on. Darren Booth niczym spełnienie najgorszych koszmarów każdego przedstawiciela wyższej klasy średniej.
Booth i jego partnerka Jodie wprowadzają się do jednego z domów i już pierwszego dnia serwują pozostałym mieszkańcom zapowiedź tego, co ich czeka w kolejnych miesiącach. Z miejsca rozpoczynają prace wyburzeniowe i remont, który ciągnie się długimi tygodniami i nie widać jego końca. Ich trawnik i podjazd zapełniają zdezelowane samochody, które mężczyzna remontuje i sprzedaje, a z otwartych okien do późnych godzin nocnych dobiega głośna muzyka. Pozostali mieszkańcy Lowland Way są zszokowani i zdegustowani. A przede wszystkim bezsilni. Ich prośby i groźby nie odnoszą skutku, wręcz przeciwnie, Booth zdaje się czerpać coraz większą przyjemność z dręczenia sąsiadów, co prowadzi do eskalacji konfliktu i wyciąga z ludzi to, co w nich najgorsze.
Już od pierwszych stron wiadomo, że spór między nowymi lokatorami a pozostałymi mieszkańcami ulicy będzie miał dramatyczny finał. Autorka bardzo trafnie pokazała, jak początkowe zaskoczenie tych ostatnich stopniowo przeradza się w złość i frustrację, a w końcu w czystą nienawiść. Każdy mieszkaniec Lowland Way ma inny powód, by nie znosić Bootha. Rodzice maleńkiego dziecka, którzy mieszkają z nim przez ścianę, są nieustannie wystawieni na hałas, dziecko nie śpi całe noce, a oni oddalają się od siebie, obarczając się wzajemnie winą o brak właściwej reakcji, by ukrócić poczynania sąsiada. Inni nie mogą się pogodzić z wizualnym zagraceniem ulicy, które w połączeniu z obcesowością Bootha i jego imprezowym stylem życia, dramatycznie obniża wizerunek okolicy. Właścicielka pensjonatu boryka się za to z coraz częstszymi negatywnymi opiniami gości, którzy narzekają na sąsiedztwo i zniechęcają innych do wynajmowania u niej noclegów. To, co pozornie początkowo jest po prostu niedogodnością, ostatecznie rujnuje życie kilkunastu osób.
Candlish skupia się na przedstawieniu całej sytuacji ze zmieniającej się perspektywy poszczególnych mieszkańców, z których każdy czuje się największą ofiarą nowego lokatora. Wraz z narastającą frustracją i rozgoryczeniem, ujawniają się skrywane dotąd konflikty, wychodzą na jaw naprawdę paskudne cechy charakteru, które dotąd były skrywane za fasadą dobrych manier. Od czasu do czasu możemy także spojrzeć na opisywane wydarzenia oczami Bootha i Jodie, można wówczas dostrzec, że zarzewie konfliktu nie jest tak oczywiste, że przekonani o swej wyższości, snobistyczni mieszkańcy Lowland Way też nie są bez winy. W pewnym momencie można zacząć wręcz współczuć samemu Boothowi, który będąc drzazgą w oku statecznej klasy średniej, staje się też kozłem ofiarnym dla wszystkiego, co złe.
Powieść czyta się całkiem dobrze mniej więcej do połowy. Napięcie faktycznie wówczas rośnie, oczekujemy punktu kulminacyjnego, który po prostu musi nadejść. Problem w tym, że kiedy do nich dochodzi, jesteśmy dopiero w połowie historii, a jej dalszy ciąg jest już znacznie słabszy. Owszem konflikt między sąsiadami narasta, sytuacja na sielankowej dotąd uliczce staje się nie do zniesienia, ale jednocześnie czytelnik może już odczuć pewną monotonię i zmęczenie. Właściwie cały czas czytamy o tym samym, bohaterowie stają się coraz bardziej irytujący, a ich dalszy los wzbudza coraz mniej zainteresowania.
Tuż za ścianą jest reklamowany jako trzymający w napięciu thriller. Mógł taki być, ale nie jest. Pomysł na fabułę miał duży potencjał i początkowo wydawało się, że będzie z tego naprawdę wciągająca historia, niestety ostatecznie otrzymujemy zwykłego przeciętniaka, którego przeczytacie bez większego bólu, ale też, który szybko odstawicie na półkę, by przejść do kolejnej lektury.
Katarzyna Abramova