Kristen Ciccarelli ma słowiańskie korzenie, jednak wychowała się na półwyspie Niagara w stanie Ontario, buszując między winnymi krzewami w winnicy dziadka. Otoczona licznym kuzynostwem, z którym gros czasu spędzała na zabawie, już wtedy mogła poszczycić się ogromną wyobraźnią, którą w końcu przelała na papier, tworząc swoje książki. Jak sama mówi, “Pierwszy Namsara”, pierwszy tom serii Iskari napisała dla dziewczyny, którą kiedyś była i którą czasem zdarza jej się być nadal.
“Pierwszy Namsara” faktycznie był książką fantastyczną w znaczeniu dosłownym i przenośnym. Czytałam pierwszą część Iskari z wypiekami na twarzy i trudną do opanowania ekscytacją, przed sięgnięciem po kolejny tom przygód bohaterów, którzy zdobyli moje serce. Jednak wydawnictwo kazało bardzo długo czekać na kontynuację, więc i moje emocje względem tej serii zaczęły stygnąć. Zdaje się, że było to całkiem prorocze.
Gdy wreszcie mogłam zabrać się za “Uwięzioną królową”, byłam w szoku. Czułam się całkowicie rozczarowana tym, co trzymałam w rękach. Wierzyć mi się nie chciało, że ta powieść została napisana przez tę samą autorkę. Brnęłam bowiem przez tekst z bólem nie tylko serca, ale przede wszystkim głowy. Lektura szła mi jak krew z nosa i nic nie zapowiadało, że z czasem będzie lepiej. Poległam w okolicach setnej strony i odłożyłam książkę na bok z nadzieją, że może uda mi się o niej zapomnieć. Jednak czas nie zmienił faktu, że czekała na ukończenie mimo ogromnego oporu i przeciągania w czasie nieuniknionego.
Chciałabym napisać, że w końcu lektura okazała się satysfakcjonująca i sprawiła mi przyjemność, jednak nie mogę tego zrobić. Im więcej stron miałam za sobą, tym jedyne co zaprzątało moje myśli, to byle dotrzeć do końca i mieć ten problem z głowy. Już dawno nie męczyłam się tak z książką.
I choć kocham fantastykę i nie gardzę w niej wątkami politycznymi, bo już nie raz i nie dwa przekonałam się, że potrafią być równie ciekawe, co studiowanie magii i magiczne istoty, to miałam wrażenie, że sama autorka ciągnęła to wszystko na siłę. Do tego dochodziło zerowe zaskoczenie, bo każda kolejna scena była mocno dla mnie przewidywalna. Zero emocji, zero fajerwerków, które tak licznie wystrzeliwały spomiędzy stron “Ostatniego Namsary”. Co się zadziało, że tym razem nie zaskoczyło? Nie wiem i nie mam nawet siły się nad tym zastanawiać.
Bohaterowie niemiłosiernie mnie irytowali. Zrobili się tacy płytcy i nijacy. Brakło mi tej mocnej kreski, którą zastałam w pierwszej części Iskari. Tej ich wielobarwności i tego “czegoś”, czego szuka się w dobrze skrojonych bohaterach. W Uwięzionej królowej przypominali ptaki, którym ucięto skrzydła. Szkoda.
Na waszym miejscu zastanowiłabym się, czy warto rozważać lekturę tej książki, a właściwie całej serii, biorąc pod uwagę, że jak do tej pory trzeci tom nie doczekał się przekładu.
Magdalena Nowek