Megan jutro wychodzi za swojego ukochanego, Toma. Tego ranka budzi ją matka, spanikowana z powodu braku – jej zdaniem – idealnej sukienki na wieczorną próbę weselnego przyjęcia. Choć Megan powinna zadbać o siebie, postanawia zabrać rodzicielkę na poszukiwania czegoś, co jej zdaniem będzie odpowiedniejsze. Jej narzeczony jeszcze nie dotarł na malowniczą wyspę San Juan, kobieta ma więc trochę czasu na ostatnie poprawki. I choć wydaje się, że szczęściu tej pary nic nie może zagrozić, to właśnie tego dnia wychodzi na jaw długo skrywana prawda, co doprowadza do karczemnej awantury i odwołania ślubu. Megan zapłakana zasypia w swoim łóżku, Tom zaś liże rany w samochodzie, gdzie postanawia spędzić noc. Kolejny dzień przychodzi szybko, zbyt szybko; i pewnie nie byłoby nic dziwnego w tym, że oboje budzą się w niewesołych nastrojach, gdyby nie fakt, że… Megan zostaje obudzona przez spanikowaną matkę, zaś Tom przez kompana z kajuty na promie. Jest dokładnie ten sam dzień – dzień próby weselnego przyjęcia. Jakimś sposobem dwójka bohaterów utknęła w dniu, który (jak mieli nadzieję) nigdy się nie powtórzy. Ale powtarza się, wciąż i wciąż. Dopóki oboje nie uzmysłowią sobie, co tak naprawdę jest ważne.
Co musi mieć w sobie książka, by wciągnąć czytelnika? Nietuzinkowy pomysł na fabułę, ciekawie zarysowanych bohaterów, a może wystarczy po prostu fakt, iż jest o miłości? Możliwości jest tyle, ilu czytelników na świecie – każdy pragnie od lektury czegoś zupełnie innego. Dla mnie zawsze najistotniejszym aspektem był pomysł, a co za tym idzie – również wykonanie. Pani Anette Christie dała popis swoich możliwości, na taką historię czekałam. Taką, która pozostawi po sobie słodki smak zadowolenia z lektury. Rzadko czytam powieści obyczajowe czy romanse z tego względu, że irytuje mnie powtarzalność miłosnych historii z cukierkowym happy endem, gdzie nie dzieje się zupełnie nic poza spijaniem sobie nektaru z dziubków. W przypadku Ósmej szansy na miłość zaintrygował mnie opis i fakt, że, co ciekawe, kilka lat temu czytałam dość podobną historię, która wciągnęła mnie bez reszty. Miałam nadzieję, że w tym przypadku będzie podobnie, i nie zawiodłam się.
Megan i Tom tak długo są ze sobą, że nie pamiętają, jak to jest żyć osobno, przy czym w ich przypadku nie wchodzi w grę przyzwyczajenie, lecz prawdziwa miłość. Jak każda para mieli też gorsze momenty, ale wspólnie potrafili przez nie przebrnąć. Okazuje się jednak, że są też pewne sprawy, o których żadne z nich nie mówi. A one rosną, nawarstwiają się. Ciągle są gdzieś obok. Czy zamknięcie w tej specyficznej pętli czasowej pozwoli naprawić to, co zepsute? A może przeznaczeniem tej dwójki było rozstanie?
Ósma szansa na miłość jest opowieścią miłosną, acz w zupełnie innym wydaniu. Są w niej czyste emocje, nie te przesłodzone, których nie trawię. Autorka tak skrzętnie opisuje je wszystkie, że chwilami sama nie wiedziałam, czemu kibicować – zejściu się czy rozstaniu? Szczególnie że gdy oboje zaczęli analizować swoje zachowanie, na jaw wychodziły kolejne niedociągnięcia, coś, co potrafi dość mocno wpływać na odbiór drugiej osoby. Z drugiej strony w wieloletnich związkach taki stan rzeczy jest normalny. Ważne, by chcieć się dogadać. Jakby tego było mało, ta lektura to nie tylko historia dwójki zakochanych, którym przewrotny los pomieszał szyki. To także opowieść o walce z bliskimi niejednokrotnie podcinającymi nam skrzydła, o walce o siebie, o swoje zdanie, swoje szczęście w kontaktach z drugim człowiekiem. O swoje JA, którego powolna utrata jest przecież tak bolesna.
Podsumowując, Ósma szansa na miłość to książka jedna na milion. Lektura dopracowana w stu procentach, taka, która zapewni Wam silne emocje na bardzo, bardzo długi czas. Najistotniejszym jej aspektem jest fakt, iż mimo fantastycznej otoczki (w końcu nikomu nie zdarzyło się utkwić w jednym dniu, prawda?) nosi w sobie znamiona realności, zwłaszcza jeżeli chodzi o relacje damsko-męskie. Czas spędzony z tą pozycją to była czysta przyjemność. Jestem pewna, że każdy znajdzie w tej historii coś dla siebie. Mam nadzieję, że kolejne książki autorki będą równie dobre.
Katarzyna Pinkowicz