To już trzecia płyta od debiutu Olly’ego Mursa w 2010 roku. Wprawdzie pierwszy krążek nie przyniósł mu światowego rozgłosu, to już był jej zapowiedzią. Przepustką na największe muzyczne sceny był singiel “Heart Skips A Beat”, który również w naszym kraju odniósł spory sukces. Adekwatnie do drugiego krążka “In Case You Didn’t Know” artysta poczyna z najnowszym wydawnictwem – “Right Place Right Time”. A biorąc pod uwagę jego historię i udany występ w brytyjskim xFactorze można zaryzykować stwierdzenie, że znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Tyle w kwestii historii nawet nie tak odległej. Olly Murs to wciąż świeże nazwisko, tak jak jego muzyka.
Mimo, że “Right Place Right Time” niezmiernie przypomina swoją poprzedniczką to wydaje się bardziej dopracowana, a kawałki mają w sobie to “coś”. Różnica pomiędzy tymi krążkami nie jest drastyczna, ale zauważalna – mając do wyboru, zdecydowanie lepiej zainwestować w najnowsze wydawnictwo Mursa. Aż trudno uwierzyć, że w czasach, gdy króluje cukierkowy pop i elektronika znalazło się miejsce dla retro popu, który jest znakiem rozpoznawczym tego muzyka. Mimo, że podobny styl reprezentowali przecież zarówno Robbie Williams, jak i momentami Michael Buble, to żaden nie potrafił tak zgrabnie omówić pojęcia retro pop. Olly’emu udało się to znakomicie, czego przykłady znajdziemy na tej płycie. “Right Place Right Time” to płyta swobodna, a jednocześnie niezwykle pozytywna. Radość przelewa się strumieniami na słuchacza i wprawia go w znakomity nastrój. To przede wszystkim płyta tworząca klimat. Olly Murs dobrze wie, że jego ciepły głos idealnie nadaje się do lekkich i przyjemnych kawałków. Jednak w przeciwieństwie do utworów z “In Case You Didn’t Know” znajdziemy tu perełki jak “Army Of Two” czy “Dear Darlin'”, które gdzieś tam przemycają elementy ballady.
Brytyjczyk trochę boi się wejść w konwencję ballady, ale te połowiczne próby są naprawdę udane. To one stanowią o sile albumu, a nie popowe kawałki, prawie “zapchajdziury” jak płytkie “Hey You Beautiful”. Na pewno sporą niespodzianką jest tu duet z Flo Ridą, który raczej udzielał się na zupełnie innym polu. Tym razem spróbował swoich sił w stylu charakterystycznym dla Mursa, co dla mnie jest niestety kopią “Heart Skips A Beat”. Patrząc jednak optymistycznie – dobrze, że nie pokazał Mursowi elektroniki i klubowych brzmień…
“Right Place Right Time” to miłe zaskoczenie z początku roku. Trochę mnie zmartwiło, że po debiutanckim albumie wkroczył na drogę komercyjną, gdzie górowały lekkie popowe przeboje. Mimo, że ambicji wielkiej nie znajdziemy, to jest to album przepełniony pozytywnymi wibracjami. Każda nutka przenosi tu szczęśliwe emocje i takich płyt chyba słucha się najlepiej. Idealna równowaga dla zawodów miłosnych i wszystkich utworów o utraconej miłości. Murs udowadnia, że życie ma również swoją jasną stronę.
Marek Generowicz