Są takie filmy i twórcy (lub odtwórcy), o których wiemy, że
reprezentują sobą przeciętność, a mimo to ich uwielbiamy. Dlatego \”Rekinado\”
szturmem wzięło rynek, po jednym piwie chętnie rozmawia się o \”Morderczej
oponie\”, a Johnny Depp tak długo bywał na salonach. Nie, to nie podlega
dyskusji. Kapitan Sparrow jest aktorem o przeciętnych umiejętnościach.
Charyzmatycznym, przystojnym i zabawnym, ale wciąż przeciętnym. Brutalnie
potwierdza to spadek w ostatnich latach produkcji (dobrych) z jego udziałem. Z
tegorocznych \”hitów\” wpadł mi w ręce \”Bezwstydny Mortdecai\”.
Tytułowy Mortdecai (Johnny Depp) jest brytyjskim arystokratą
i paserem dzieł sztuki o nietypowym poczuciu humoru i uwielbieniu dla swojego
zakręconego wąsika. Gdy przychodzi mu zapłacić kilka milionów podatku, okazuje
się, że jest bankrutem. Ale nie ma takich problemów, z których sami nie damy
rady wyjść, albo, z których ktoś nas nie wyciągnie. W tym wypadku na arenę
wkracza kobieta, żona Mortdecaia – Johanna (Gwyneth Paltrow), oraz zakochany w
niej stróż prawa i porządku – Martland (Ewan McGregor), który jednocześnie wykorzystuje
paserskie kontakty arystokraty do własnych celów. Tym sposobem, poniekąd by
pomóc królowej, poniekąd by ratować własną skórę, a poniekąd ponieważ agent ma
chrapkę na żonę Mortdecaia i próbuje pozbyć się arystokraty, wąsaty mężczyzna
wyrusza w świat, by zdobyć skradziony obraz Goyi o wartości znacznie większej,
niż ta artystyczna. Towarzyszy mu prywatny ochroniarz Jock (Paul Bettany).
Od pierwszych minut wiadomo już, że \”Bezwstydny Mortdecai\”
nic nowego widzowi nie zaprezentuje. Kolorowa przesada, która bardzo chciałaby
upodobnić się do stylu Wesa Andersona; poczucie humoru znane już z komedii ze
Stevem Martinem, a zwłaszcza z \”Różowej pantery\”; ogólne przerysowanie i ogrom
starych, dobrze znanych gagów. Co gorsza – zupełnie nieśmiesznych – w dużej
mierze związanych z fekaliami, odruchami wymiotnymi i narządami rozrodczymi.
Chociaż muszę przyznać, że całość nie wypada jakoś wybitnie obscenicznie i
daleko jej do żenującego poziomu np. \”Miliona sposób jak zginąć na Zachodzie\”.
Rozwiązanie akcji nie zaskakuje, tak jak kolejne jej zwroty.
Finał obrazu można przewidzieć czytając wyłącznie jego opis oraz posiadając
podstawową wiedzę z zakresu komedii o złodziejach dzieł sztuki i inteligentnych
przekrętach. Tym, co najbardziej trzyma w napięciu, jest chyba jedynie wątek romansowy
i niepewność, czy Johanna ostatecznie zdradzi Mortdecaia, czy będzie z nim na
dobre i na złe, pomimo, że każdy pocałunek wywołuje u niej odruchy wymiotne,
które skądinąd udzielają się samemu arystokracie.
Zgodnie z oczekiwaniami Johnny Depp nie pokazuje niczego
nowego w zakresie aktorskich umiejętności. Wciąż stosuje tę samą twarz-maskę, z
jedynie kilkoma ruchomymi elementami, co odnosi widza do najstarszych komików
kina. Głosowa modulacja do złudzenia przypomina wcześniejsze chwyty
wykorzystywane przez Deppa we wspomnianych już \”Piratach z Karaibów\” czy
nowszych produkcjach, jak \”Mroczne cienie\” czy \”Jeździec znikąd\”. Fani aktora
powinni być jednak ukontentowani, że ten pozostaje starym, dobrze znanym sobą. Gwyneth
Paltrow w roli szyi małżeństwa oraz pięknej uwodzicielki wypada dość
przekonująco, chociaż wiek nie działa na jej korzyść. Świetnie sprawdza się Paul
Bettany, którego kamienna twarz jest bodaj najzabawniejszym elementem filmu.
Mimo wszystko jest jednak, na co popatrzeć. Nieudolne
parodiowanie Wesa Andersona zaowocowało barwnymi kadrami, przywodzącymi na myśl
przepych mieszkań angielskich dandysów arystokracji oraz przesadę muzealnych
ram. To wszystko uzupełnione garstką surrealizmu i przerysowania oraz sporej
przesady w efektach specjalnych dało… dokładnie to samo, co w innych komediach
tego typu, czyli radochę z popisów twórców, ale nic ponadto. Chciałam napisać
coś o muzyce, ale jedyne, co o niej pamiętam to to, że kojarzyła mi się z \”Różową
panterą\”. A więc i tutaj mamy do czynienia z kolejną kopią.
Z pewnością z \”Bezwstydny Mortdecaiem\” można spędzić te sto,
absolutnie bezrefleksyjnych minut i później ich nie żałować. Bo chociaż to
wszystko już było, a produkcja jest zbiorem brutalnie przetworzonych klisz, to
niewymagającemu widzowi wciąż może przynieść nieco radości i mentalnego
wypoczynku. Prywatnie mam jednak nadzieję, że Johnny Depp nie zdecyduje się
wystąpić we własnej wersji \”Fałszywej dwunastki\”.
Alicja Górska