Atticus Craftsman to typowy Anglik – flegmatyczny, zdystansowany, poukładany. Pochodzi z dobrze ustawionej rodziny, pracuje w rodzinnym wydawnictwie i ma spokojne i niemal dokładnie zaplanowane życie. Niestety – tylko do momentu, kiedy ojciec wysyła go do Madrytu z misją zamknięcia hiszpańskiego oddziału ich wydawnictwa, które od jakiegoś czasu przynosi same straty. Obaj panowie są przekonani, że jest to proste, acz niewdzięczne zadanie, z którym Atticus upora się w mig. Nic bardziej mylnego, bo na miejscu czekają już na niego zdesperowane pracownice madryckiego Librarte, które niczym lwice będą bronić się przed utratą pracy. I tak oto pewnego dnia Atticus znika bez śladu, a jego zaniepokojony ojciec udaje się do gabinetu inspektora Manchego, który rusza na poszukiwania. Ciekawe tylko, co z nich wyniknie i czy zaginiony Atticus w ogóle się odnajdzie?
To tyle tytułem wstępu. Jakie są moje wrażenia po przeczytaniu tej książki? Ano mieszane, gdyż z jednej strony sam pomysł był całkiem niezły, a z drugiej nie tego się spodziewałam. Jak wspomniałam wyżej – zmylił mnie opis z tylnej okładki, który sugerował, że jest to komedia romantyczna, komedia omyłek i kryminał w jednym. Dla Waszej uwagi – nie jest to ani komedia romantyczna, ani tym bardziej kryminał. Powiedziałabym, że jest to raczej parodia albo nawet żart, takie podśmiewanie się z komedyjek romantycznych i kryminałków i jeśli ktoś szuka tu typowego romansu z całuskami, uściskami i niekończącymi się wyznaniami miłości oraz typowego kryminału, w którym trup ściele się gęsto, są porwania i dużo przemocy, to będzie mocno zawiedziony.
Tytułowy Atticus oraz gamoniowaty nieco inspektor Manchego byli mi po prostu obojętni. Za to postacie drugoplanowe to już inna bajka. Gruba Berta, która niespodziewanie nawet dla samej siebie podbiła serce inspektora Manchego, była przesympatyczna. Jej koleżanka z madryckiego oddziału wydawnictwa – młodziutka i bardzo ładna Solea też była niezwykle urocza i wniosła do tej opowieści dużo smaku. I tak najlepsza według mnie była jej bezzębna babcia, która swoim wymyślnym umieraniem doprowadziła do niespodziewanego zakończenia tej historii.
Warto też podkreślić, że w książce nie ma akcji pędzącej na łeb, na szyję. Momentami ciągnie się ona jak guma przylepiona do buta. Jednak to właśnie na tym ślamazarnym tempie opiera się cały dowcip.
Jeszcze raz uprzedzam wszystkich, którzy po dość nietrafionym opisie spodziewają się typowej komedii, albo typowego kryminału od razu, że takowych tu nie znajdą. Typowego humoru też nikt się tu raczej nie doszuka, jest to raczej humor sytuacyjny, zawoalowany, taki dość specyficzny, opierający się głównie na zderzeniu dwóch kultur i temperamentów pod postacią chłodnych Anglików i pełnych emocji Hiszpanów. Nie zdarzyło mi się roześmiać na głos ani nawet szerzej uśmiechnąć, ale parę sytuacji lekko mnie rozbawiło. Nie czuło się też napięcia, które zwykle towarzyszy sensacji i kryminałom, ale czytało się całkiem przyjemnie.
Na minus zaliczyłabym okładkę, która jest kompletnie bezpłciowa i nijaka i absolutnie nie zachęca do sięgnięcia po tę książkę. Gdybym to nią się kierowała, nigdy nie przeczytałabym historii o Atticusie.
\”Zupełnie niespodziewane zniknięcie Atticuda Craftsmana\” mogę spokojnie polecić każdemu, kto z chęcią sięgnie po lekką satyrę. Do lektury zachęcam szczególnie tych, którzy szukają czegoś innego, oryginalnego na letnie, upalne dni. Książka Mamen Sánchez na pewno sprawdzi się w tej roli.