\”Jestem Jessabelle!\”
Horrory są gatunkiem,
który notorycznie mnie rozczarowuje a i tak co chwilę sięgam po filmy mające
podobno mnie przestraszyć i zaskoczyć. Czy Klątwa Jessabelle twórcy szóstej i siódmej
Piły (które szczerze mówiąc były kiepskie) – Kevina Greutert\’a – spełniła
pokładane w niej nadzieje?
Jessie (Sarah Snook) ma
zamiar rozpocząć nowy etap w życiu, spodziewa się dziecka i właśnie zabiera
ostatnie rzeczy z domu by zamieszkać ze swoim chłopakiem. W drodze do ich
wspólnego gniazdka dochodzi niestety do nieszczęśliwego wypadku w skutek
którego mężczyzna umiera, a Jessie traci dziecko i dostaje urazu kości
piszczelowych. Jej jedyną rodziną jest ojciec mieszkający w Luizjanie, gdzie
musi się przenieść na czas powrotu do zdrowia. Już pierwszej nocy nawiedzają ją
koszmary i wizje czarnej młodej kobiety. Ponadto Jessie odkrywa nagrania na
taśmach gdzie jej mama ostrzega ją przed tajemniczą obecnością zagrażającą jej
życiu?
Greutert w tym filmie
postanowił chyba wrzucić do jednego worka wszystko to co jest dobrze znane w
tym gatunku: voodoo, nawiedzony dom, klątwa, nawiązanie do znanego poniekąd
klasyku Dziecka Rosemary, mroczny klimat. Całość początkowo zapowiada się naprawdę obiecująco,
ale im dłużej trwał film tym bardziej przekonywałam się, że oto patrzę na
kolejną przeciętną produkcję. Okazuje się, że to co miało mnie przekonać było
fiaskiem, bo o ile pierwsze minuty wywoływały ciarki a rozpoczęte wątki
wzbudzały zainteresowanie o tyle w dalszej części stawało się nudne, przewidywalne,
a co najgorsze reżyser popełnił masę przewinień kończąc bez sensu wątki mogące
nadać filmowi więcej dynamiczności i tego czegoś, co by stawiało go w
lepszym świetle. Brak w nim spójności, czasem nawet i logiczności, ale przyznać
muszę, że nie jest jednak tak tragicznie. Ostatecznie Klątwę
Jessabelle
da się obejrzeć bez ziewania i zerkania ile minut pozostało do końca.
Co się tyczy obsady, to
chyba największe zastrzeżenia mam do odtwórczyni głównej roli – Sarah Snook,
która swoją grą – jeśli chodzi o okazywanie strachu – zupełnie mnie nie przekonała. Było to sztuczne i nie
do przełknięcia, tym bardziej, że już robienie maślanych oczu do byłej miłości
wychodziło jej zaskakująco dobrze. W tego typu produkcjach często drażni mnie
też fakt, że nie wiadomo ile by przeszła bohaterka zawsze jest wypoczęta,
zadbana i ze świeżym makijażem. No nie wygląda to zbyt realnie. Z kolei Mark Weber
(Preston) i David Andrews (Leon, ojciec Jessie) swoje role odegrali naprawdę
dobrze i nie mam się do czego przyczepić.
Klątwa
Jessabelle ma
swoje plusy i minusy. Nie można odmówić scenarzyście tego iż sceny grozy –
koszmary, pojawianie się zjawy (zbliżająca się na wózku inwalidzkim postać z
zasłoniętą włosami twarzą, odchylająca zasłonę dłonią ze zniszczonymi
paznokciami – były zaskakująco dobre. Mroczne obrazy, nastrojowa, dobrana
ścieżka dźwiękowa faktycznie tworzą klimat rodem z horroru. Plusem okazał się
również krajobraz Luizjany idealnie wpasowujący się w klimat produkcji. Ale dla
mnie to niestety za mało by ocenić film bardziej pozytywnie. Masa rozpoczętych
wątków, za dużo różnych elementów, które tylko chyba służyły jako zapychacze, zakończonych
bez sensu i zbyt szybko, brak spójności, przewidywalne zakończenie i niestety
kiepska gra odtwórczyni głównej roli zdecydowanie są na minus i przeważają w
całości.
nowego, ani zaskakującego. Film nie wzbudza grozy, ale i nie nuży. Żałuję,
że Kevin Greutert nie rozwinął tematu
voodoo i nie poszedł bardziej w tym kierunku, ciekawi mnie ten temat a i sam
sobie otworzył furtkę z której mógł skorzystać i stworzyć coś o wiele lepszego. Klątwę Jessabelle mogę polecić komuś kto nie wymaga zbyt wiele od
horroru.