Anglia, 997 rok. Na skutek najazdu wikingów młody szkutnik Edgar traci ojca i dobytek całego życia. Wraz z matką i dwojgiem braci udaje się do wsi Dreng\’s Ferry, by objąć w dzierżawę podupadłe gospodarstwo, mimo że nigdy wcześniej nie parał się rolnictwem. Mnich Aldred powraca do klasztoru z nowymi księgami – to kolejny krok na drodze realizacji jego marzenia o wspaniałej klasztornej bibliotece. W tym samym czasie normańska hrabianka szykuje się do podróży do Anglii, gdzie ma poślubić lokalnego eldormana.
Ken Follett dwukrotnie próbował powtórzyć sukces Filarów ziemi i dwukrotnie poniósł porażkę – przynajmniej z artystycznego punktu widzenia, komercyjnie bowiem zapewne wyszedł na swoje. Za pierwszym razem dużego wstydu nie było, Świat bez końca czytało się bowiem całkiem nieźle, choć ze świadomością wyraźnego spadku formy autora. Za drugim poległ jednak na całej linii – Niech stanie się światłość to powieść wtórna, nieudolnie napisana i zwyczajnie nudna, choć przecież obfitująca w wydarzenia.
Co nie zagrało? Praktycznie wszystko, od pomysłu na fabułę począwszy. Ken Follett skopiował schemat znany z Filarów ziemi, opowiadając historię wrednego biskupa, gnębionej szlachcianki i niezwykle utalentowanego rzemieślnika. Ich przygodom nadał wyraźnie sensacyjny charakter, dla lepszego efektu obudowując fabułę historyczną otoczką. Już w pierwszym tomie cyklu wiadomo było, że Follett to nie Hilary Mantel i jego celem jest nie tyle pogłębiony obraz epoki i psychologicznie wiarygodna opowieść o relacjach i człowieczeństwie, ile pełen seksu, krwi i walki o władzę thriller na modłę jego współczesnych książek. Wtedy miało to jednak w sobie świeżość i wdzięk, było też znacznie lepiej przedstawione czytelnikowi pod względem literackim. Dziś, w trzeciej odsłonie, jest tylko powielaniem schematu, a Ken Follett nawet nie udaje, że chce dać czytelnikowi coś więcej niż tylko lekkostrawne, niewymagające myślenia i zaangażowania czytadło.
Niech stanie się światłość jest wprawdzie częścią trylogii, stanowi jednak odrębną całość, którą można czytać bez znajomości poprzednich tomów. Może nawet lepiej ich nie znać, schematyczność nowej powieści nie będzie bowiem wówczas tak mocno razić. Główny wątek, czyli losy Ragny, Edgara i Aldreda, nawet wciąga – niestety, najwyżej przez dwieście, może trzysta stron, później to już tylko \”zabili go i uciekł\” w jarmarcznym kostiumie powieści historycznej. Nudne, wtórne, z przerażająco łatwym do odgadnięcia, żenująco infantylnym zakończeniem. W dodatku kiepsko napisane – powieść Niech stanie się światłość mogłaby startować w konkursie na najbardziej drętwe dialogi literackie, w dodatku z wielką szansą na miejsce na podium. Gdyby jeszcze wszystkie te dramaty dotykały intrygujących i niejednoznacznych bohaterów… ale nie, nic z tego. Niemal każda postać, która tym razem wyszła spod pióra Kena Folletta, przypomina teatralną pacynkę, kompletnie pozbawioną psychologicznej wielowymiarowości. Mężczyźni są albo skrajnie źli, albo niezwykle szlachetni, z niewielkim wyjątkiem Wilwulfa, w którym tli się odrobina emocjonalnej niejednoznaczności. Kobiety natomiast…Cóż, na plan pierwszy wysuwają się trzy z nich, a że Ken Follett uwielbia poniewierać swoimi bohaterkami, czytelnik może być pewien, że dotknie je całe zło tego świata. Na to można by jeszcze przymknąć oko, rzeczywistość nigdy nie była bowiem dla kobiet łaskawa – gorzej, że postaciom tym sporo brakuje do psychologicznej wiarygodności. Trzy kobiety, każda poniewierana, bita i wielokrotnie gwałcona i każda, bez wyjątku, zakochana w dziecku poczętym na skutek tej przemocy i skupiona wyłącznie na chronieniu go jeszcze przed narodzinami. W sercu żadnej z nich nie pojawił się choćby cień wątpliwości, niepewności, obrzydzenia… nic z tych rzeczy. Jednym słowem: Ordo Iuris daje lajka, a feministki chwytają się za głowę.
Niech stanie się światłość to wyłącznie skok na kasę, wykonany w dodatku dość nieudolnie. W Filarach ziemi Ken Follett dał się poznać jako utalentowany gawędziarz, zdolny przykuć uwagę czytelnika nawet przez kilkaset stron – w nowej powieści z cyklu Kingsbridge po tej narracyjnej swadzie nie pozostał jednak nawet ślad. Książka może się spodobać osobom szukającym totalnie niewymagającej lektury, czytelnikom nastawionym na coś więcej odbije się jednak czkawką.
Blanka Katarzyna Dżugaj