Minęło ponad pół roku od wyborów, całe te emocje są już dawno za nami. Czy nadszedł już czas rozliczeń? Nie sądzę, wydaję mi się, że koronawirus przyćmił wszystko. Gdy zobaczyłam zapowiedź książki Szymona Hołowni, pierwszej po kampanii, byłam podekscytowana, chciałam przeczytać, chociaż w sumie nie wiedziałam, o czym będzie. Przyznam się Wam, że ja Szymona Hołownię znam od wielu lat, śledzę jego publikacje, ba raz nawet dla niego oglądnęłam sezon cały Mam talent, jednak gdy usłyszałam, że będzie kandydował na prezydenta, byłam sceptyczna, długo nie umiałam się przekonać. Nie widziałam w nim bezwzględnego buca, który umie podlizywać się każdemu, a sam chce napchać tylko swoją kabzę. Bo taki obraz polityki ma każdy trzeźwo stąpający po ziemi. Krok po kroku zaczynałam postrzegać go inaczej. Chociaż nie opłacił mnie dolarami z Ameryki (aczkolwiek chętnie je przyjmę nawet post factum).
Człowiek, którego zna religijna część Polski, chociaż oceny są różne. Tradycjonaliści uważają go za katolickiego lewaka, lewica ma go za podstarzałego ministranta, niemniej przez lata Hołownia zajmował się religią, komentował pewne niejasności, później zaczął współprowadzić talent show. Owszem pisał felietony, które ongi nawet regularnie czytałam, ale umówmy się, nie napisał nic takiego, co wybiłoby jego tekst z czasopisma na szczyty tematów numer jeden. Co skłoniło go do tego, by wejść w to bagno, bo to jest bagno, nawet gdy opisuje swoją kampanię, a wrodzony mój sceptycyzm (czy też może już jakieś lata doświadczenia), każą mi zakładać, że to nieco wygładzona wersja. Opisy ludzi obrzucających się błotem dziś, by za tydzień klepać się po plecach, dla mnie są z pogranicza schizofrenii. Jakie pieniądze stały tak naprawdę za Hołownią, jakie motywy nim kierowały, czy dla tego kraju jest nadzieja? Tego dowiecie się z tej książki.
Bardzo żałuję, że ta książka nie została wydana przed wyborami. W bardzo ograniczonym zakresie oglądam wiadomości, ba wiem, że wielu moich znajomych za punkt honoru postawiło sobie wywalenie z izb telewizorów (ja dla odmiany kupiłam i oglądam przynajmniej raz dziennie wiadomości). Te oczywiście są subiektywne, ktoś chce nam przekazać konkretny sposób postrzegania świata, próba odkrycia obiektywnej prawdy wymaga zachodu. I oczywiście nie myślcie, że ja postanowiłam podejść do książki Hołowni jak do prawdy objawionej. Nie, zakładam, że to część politycznej strategii, ale dzięki temu mogłam bardziej kompleksowo sprawdzić, co on chce zrobić, co myśli i dlaczego. Wiem nie od dziś, że ma dar pisania, umie czytelnika wciągnąć, a w tym roku myślałam, że nie pokonam kryzysu czytelniczego. I chociaż niektóre teksty Hołowni nieco mnie żenują, bo brzmią, jakby facet po czterdziestce udawał młodzieniaszka, (to już w moim wieku budzi zażenowanie – chyba że jesteś w gronie równolatków i wszyscy udajecie, że macie z dekadę mniej), to kupuję jego wizję. Czytałam sobie tę książkę i raz, po raz przerywałam lekturę, by uraczyć domowników fragmentami, z którymi zresztą też się zgadzali. Książka, a konkretnie zawarte w nim postulaty – naprawdę do przemyślenia.
Katarzyna Mastalerczyk