Po “Rocker Project” polskiej autorki ukrywającej się pod pseudonimem Alexa Lavenda sięgnęłam z uwagi na obietnicę muzycznej tematyki. Spodziewałam się romansu w stylu “Niegrzecznego idola” Kristen Callihan: z muzyką w tle i głęboką, pikantną relacją. Czy to właśnie dostałam?
“Rocker Project” to historia dwojga ludzi, których muzyka ratuje przed wszystkim na świecie. Kornelia, zwana Nel, żyje w złotej klatce pod butem apodyktycznego, bogatego ojca. Jej los zostaje przypieczętowany w dniu, gdy ojciec, by uciec przed długami, postanawia ją wydać za wpływowego gangstera ze Wschodu. Kornelia wymyka się z przyjęcia rodziców i z pomocą gosposi opuszcza rodzinny dom. Zamieszkuje w domu niegdyś należącym do jej babci, a tam poznaje swojego nowego sąsiada, Alexa. Chłopak jest wokalistą w zespole rockowym, ale po awanturze, jaka wybucha po jednym z koncertów, musi się na jakiś czas ukryć przed światem. Bohaterowie starają się sobie pomóc, a Kornelia krok po kroku poznaje świat Alexa – jego kochającą rodzinę, pokręconych kumpli i stanowczą, choć ciepłą menedżerkę. Wreszcie czuje się kochana… Tylko czy ktoś taki jak ona może liczyć na miłość?
Romanse to nie jest typ książek, po które sięgam na co dzień, ale od czasu do czasu lubię się zanurzyć w świecie romantycznych perypetii. Spodziewałam się po ?Rocker Project? trzech rzeczy: emocji, miłości do muzyki i nieco pikanterii. I o ile tej pikanterii nawet trochę było, o tyle z resztą jest duży problem. Niestety. Muzyki nie było praktycznie w ogóle, pojawiała się tylko po to, by zbliżyć bohaterów, lecz zapewnienia Nel, jak to kocha wiolonczelę, miały charakter raczej deklaratywny. Teksty piosenek wplecione w treść powieści też niezbyt się nadają do zaśpiewania?
Natomiast co do emocji, bardzo mi w tej powieści brakowało punktu, do którego wszystko dąży. Początek to bardzo szybki bieg przez wydarzenia, byleby doprowadzić do spotkania bohaterów. Miałam wrażenie, że cały wątek rodziny Kornelii oraz feralnego afterparty po koncercie Rocker Project odgrywa rolę pretekstową – ale gdy już Nel i Alex zaczęli się spotykać, tempo nie zwolniło, jakby autorka dalej dokądś gnała. Brakowało pogrążenia się w ich emocje, wyjaśnienia, skąd bliskość. Relacja postaci jest, przynajmniej na początku, oparta wyłącznie na czystym pożądaniu. Co niestety nie prowadzi do rozbudowanego i smakowitego życia seksualnego.
W efekcie mamy trochę romans, a trochę erotyk, trochę powieść o muzyce (za mało!), trochę nawet, pod koniec, sensację – ale nic do końca. Perypetie bohaterów są miałkie, przeszkody na ich drodze mało przekonujące. Najbardziej jednak boli właśnie ta deklaratywność, którą mogę odnieść właściwie do całej powieści Lavendy: autorka mówi, że bohaterowie jacyś są albo coś czują, ale to wcale nie wynika z ich działań i rozważań. Na dodatek wszystko to jest napisane boleśnie niechlujnie. Wiem, czytałam egzemplarz przed korektą, ale kiksy w rodzaju “pokój rozkoszy Christiana Greya nawet nie ucieka się do mojego sanktuarium” czy “niektóre rzeczy wpojono mi marszrutą” powinny zostać wyeliminowane najdalej na etapie redakcji.
Czy jest zatem w powieści Lavendy coś, dlaczego warto po nią sięgnąć? Jeżeli ktoś potrzebuje niewymagającego romansu ze słodkim zakończeniem, to dlaczego nie. Ja jednak pozostanę ze smutkiem, że fabule mającej potencjał zabrakło wykonania i dbałości o szczegóły.
Joanna Krystyna Radosz