Już od dawna nie łapię się na literaturę młodzieżową, jeszcze dłużej nie jestem odbiorcą literatury dziecięcej. Nie poradzę jednak nic na to, że od czasu do czasu, zwłaszcza w chwilach czytelniczego marazmu sięgam po perełki literatury dla osób sporo ode mnie młodszych. Ojejku, no każdy z nas ma w sobie dziecko. Biblioteka pana Lemoncella zapowiadała się fajnie, a ja dodatkowo lubię Charliego i fabrykę czekolady, taka futurystyczna, kolorowa bajka, nie-bajka. Czy dla mola książkowego może być coś lepszego niż książkowa odmiana Willego Wonki? Mole kochają książki o książkach, więc nie baczcie na to, że książka jest adresowana głównie dla dzieci. Można odpakować czekoladę i dać się porwać przygodzie. Dla najmłodszych będzie to dłuższa podróż, dla starszych lektura na popołudnie i wieczór.
Kyle dostał tygodniowy szlaban, gdy grając ze starszym rodzeństwem w grę ulubionego producenta gier – pana Lemoncello – wybił szybę. W jego domu szlaban oznacza również zakaz komputera i innych tradycyjnych rozrywek, dlatego gdy chłopiec dowiaduje się, w drodze do szkoły, że za najlepszy esej dwunastka szczęśliwców zostanie zabrana na wycieczkę do biblioteki, tuż przed jej otwarciem, a biblioteka jest full serwis, wifi, komputery, zabawa na całego, chłopak postanawia naprędce coś naskrobać. Żałuje swojej pracy na odwal, gdy okazuje się, że w jury będzie główny sponsor nowej biblioteki pan Lemoncello, którego chłopiec podziwia. No, ale życie czasami płata miłe figle. Ponieważ oryginalny tytuł brzmi Ucieczka z biblioteki pana Lemoncello nie zaspojleruję, gdy powiem, ze chłopiec wygrywa imprezę w bibliotece. A to tylko początek, bo pan Lemoncello organizuje wielką zabawę, konkurs. Wygra ten kto wydostanie się z biblioteki, a ponieważ konkurs jest obwarowany wieloma zasadami – nie jest to takie proste. Uczestnicy przemierzą bibliotekę, sprawdzą swój charakter i literacką wiedzę. Naprawdę pyszna przygoda!
Faktycznie nie da się zaprzeczyć, że nad książką unosi się futurystyczny duch Charliego i fabryki czekolady. Autor ma głowę pełną pomysłów i pisze książkę, która nie tylko wciągnie dzieci – mnie wciągnęło a mam swoje lata, ale także sprawi, że rodzice czytający pociechom powieść (według okładki dozwolone już od dziewięciu lat wzwyż), nie usną z nudów. Oprócz przygód mamy morał, ale nie moralizatorstwo, mamy afirmację cech pozytywnych, wyraźną przyganę w stronę cwaniactwa. Przede wszystkim książka zachęca do sięgnięcia po wartościowe lektury. W trakcie poszukiwań wyjścia pada wiele, wiele tytułów – chociaż oczywiście nie wszystkie będą odpowiednie dla dziewięciolatka.
Ni jest to typowa bajeczka dla dzieci, czyli kilka stron i milion obrazków. Kolorowa i zachęcająca jest okładka, w środku ilustracji nie znajdziemy, obrazki, które tam się znajdują są wskazówkami do zagadek jakie rozwiązują bohaterowi, dzięki temu również my możemy na bieżąco się bawić. A nie są to proste zagadki. Książka ma ponad trzysta stron i 56 rozdziałów, więc tego czytania trochę mamy.
Według mnie ta książka jest wspaniałym pomysłem na pokazanie tego, że w bibliotece można się dobrze bawić, że książki to przygoda. To nie jest kolejny ogłupiać, ale naprawdę wartościowa pozycja. Jak pojawi mi się na horyzoncie dziecko w odpowiednim przedziale wiekowym, z czystym sumieniem kupię mu tą książkę – i wam polecam.
Najwyższa ocenia w swojej kategorii!