I pomyśleć, że przez ponad 20 lat Alanis trwa na scenie, dając koncerty, nagrywając płyty na równym, wysokim poziomie, a do tego okazjonalnie występuje w filmach i serialach. To niewiarygodne, ale jej 8. studyjny album to doskonała porcja delikatnego rocka. Ta multi platynowa artystka niejako odchodzi od trendów i tradycyjnymi sposobami, tj. dobry wokal oraz gitara, pokazuje, że mimo dużego stażu nadal może istnieć w muzycznym świecie i odnosić sukcesy. Album na pewno spodoba się starszym słuchaczom, którzy pamiętają sukces “Juggled Little Pit”, a dla tych młodszych z pewnością będzie to dobra okazja dla zapoznania się bliżej z tą uroczą wokalistką. Jej lekko chrapliwy wokal dodaje wiele ciepła wszystkim kompozycjom, przez co można odnieść wrażenie wręcz rodzinnej atmosfery. Troski jakby nagle gdzieś uleciały, a na twarzy momentalnie pokazuje się szeroki uśmiech. To właśnie chyba nazywa się magia muzyki, nieprawdaż?
Już otwierający płytę “Guardian” pokazuje najlepsze oblicze “Havoc And The Bright Lights” – lekki, przyjemny, ale jak trzeba to drapieżny i z energetycznym “kopem”. To chyba najlepsze przymiotniki opisujące najnowsze dokonania Alanis Morissette. Z drugiej strony stoi zaś zupełnie mocny “Numb” niczym Linkin Park w utworze o tym samym tytule. Na drugim biegunie “‘Till You”, czyli słodka, romantyczna ballada.
“Havoc And Bright Lights” jest jak muzyczne uniesienia. Coś w tym jest, że najpierw sieje spustoszenie, a następnie wszystko przyodziewa w jaskrawe światła. Światła nadziei, że w muzyce wciąż można trafić na takie perełki. Światła, które daje ciepło, zapewniając beztroskę i bezpieczeństwo chociaż na tę niecałą godzinę. Gdybym spotkał Alanis Morissette na ulicy pewnie wpadłbym w szok, ale następnie nie poprosił o autograf, a tym bardziej nie zaczął piszczeć z podekscytowania. Raczej bym podszedł i powiedział “Dziękuję”, bo póki tworzy się takie kompozycje, warto słuchać i marzyć…