Niefrasobliwość Rose-Lynn (Jessie Buckley) powinna zakończyć się w dniu, w którym opuszcza więzienne mury. Powinno to być dla niej początkiem nowego, ułożonego życia. Przynajmniej tego chce dla córki i swoich wnuków matka Rose – Marion (Julie Walters). Załatwia jej więc pracę w roli sprzątaczki. Szefowa Rose (Sophie Okendo), gdy dowiaduje się o pasji swojej podwładnej, postanawia z sympatii pomóc dziewczynie w spełnieniu marzeń. Nie wie jednak nic o jej przeszłości, a ta w końcu upomina się o Rose. Ile może zrobić człowiek w pogoni za marzeniami? Jak wiele musi przejść, by osiągnąć cel? I czy zawsze obrany przez niego cel, jest właśnie tym, czego pragnie?
Historię Rose-Lynn można nazwać klasycznym obrazem tego, jak wygląda życie niejednej kobiety. Nie każda co prawda marzy o byciu piosenkarką country i nie każda ma taki talent, jednak wiele z przedstawicielek płci pięknej codziennie staje przed dziesiątkami wyborów. W przypadku głównej bohaterki tego dramatu to droga na szczyt i przedwcześnie założona rodzina. Dziewczyna miota się między chęcią zdobycia sławy i opieką nad małoletnimi dziećmi, a połączenie tych dwóch ścieżek zdaje jej się niemożliwe. Gdy marzenia są na wyciągnięcie ręki, emocje z niedawnych wydarzeń biorą górę, a Rose postanawia się wycofać. Wtedy wydaje się, że plany prysły niczym bańka mydlana i nic więcej nie da się zrobić, poza pogrzebaniem marzeń i zmierzeniem się z rzeczywistością, jaka ją otacza.
I tutaj pewnie mogłaby zakończyć się jej historia, a film można by uznać za nudny i banalny, jednak nie takie rzeczy widziało życie i nie z takimi wyzwaniami mierzyło się szczęście. Gdy serce matki dostrzega w oczach dziecka rezygnację i zagubienie, wie, że musi działać, by mogło ono na powrót rozpostrzeć skrzydła i sięgnąć tam, gdzie zechce. I Marion i Rose-Lynn to pojmują. Okazuje się więc, że może być lepiej, a szczęście dzieci nie musi odbierać szczęścia rodzicowi.
“Siła marzeń” jest więc filmem nie tylko o tytułowych marzeniach, które są nieodłącznym elementem życia, bo przecież każdy z nas jakieś marzenia ma. Przede wszystkim jest to historia o dążeniu do celu, o pokonywaniu przeszkód na życiowej ścieżce, które czasami sami sobie stawiamy, nie myśląc o konsekwencjach pewnych wyborów i zachowań. To też opowieść o miłości, która czasami bywa ślepa i pod pozorną chęcią pomocy, potrafi niszczyć, szczególnie gdy nie ma między ludźmi nici porozumienia i zrozumienia. Jednak koniec końców miłość jest uczuciem, które dodaje skrzydeł, jest siłą napędową i tym, co nadaje życiu kolorów.
Tom Harper wykonał kawał dobrej roboty, opowiadając historię pewnej młodej dziewczyny, która pragnęła odmienić życie swoje i swoich najbliższych oraz zostać gwiazdą muzyki country. Z detalami ukazał jej codzienne zmagania, emocje, które jej towarzyszyły. Nie bez znaczenia jest też świetnie dobrana obsada, która te emocje potrafiła pokazać, tak, by były wiarygodne dla widzów. Bo historia Rose-Lynn chwyta za serce, tak jak jej muzyka, jeśli tylko lubicie ten gatunek muzyczny.
“Wild Rose”, bo tak brzmi oryginalny tytuł tego dramatu, sprawdzi się idealnie, jako wybór na popołudniowy seans z przyjaciółmi, rodziną, czy w samotności. Jeśli rozglądacie się za produkcją bez efektów specjalnych, rozlewu krwi, która pozwoli Wam zwolnić i odetchnąć od pędu życia za oknem, to film dla was.
Michalina Foremska