To już piąty etap podróży z Szamanem Machanem i jego przyjaciół! Szybko poszło. Wydawać by się mogło, że zdobycie własnego zamku i reputacji legendy gry nazwą Barliona to idealny moment na szczęśliwe zakończenie i pożegnanie z naszym bohaterem. Jednak czy takie zakończenie usatysfakcjonowałoby czytelników i samego bohatera? Oczywiście, że nie – czas zatem na powrót do Barliony i sprawdzenie, co słychać u Machana i reszty.
“Szachy Karmadonta” już samym tytułem zdradzają główną oś fabularną. Niezależnie od swojego statusu w świecie Barliony Machan nie rezygnuje ze swego idee fixe – odtworzenia legendarnego kompletu szachowego, który ma dać dostęp do niezbadanych dotąd fragmentów wirtualnego świata. Namawia go do tego nienachalnie Anastarija, niegdyś ulubiona graczka, dziś żona Machana. Oczywiście, rzucenie się w wir kolejnej przygody to ryzyko, ale czym byłby nasz bohater, gdyby na każdym kroku nie ryzykował wszystkim, co ma? Na dodatek przed Machanem piętrzą się wyzwania: jego jubilerski talent wciąż znajduje klientów, szaman zawiesza oko na pewnym niesfornym statku, a na dodatek na jego drodze staje kandydatka na szamankę. Jest tylko jeden problem: kandydatka to zombie…
W “Szachach Karmadonta” wiele się dzieje – jak w grze RPG, która już się rozkręciła i w której mamy nie tylko szereg zadań głównych, ale też dwie kolumny pobocznych. Co robić najpierw? Chciałoby się wszystko naraz! Tak samo jest w tej powieści. Autor jak gdyby starał się uniknąć stagnacji związanej z ukazywaniem szczęśliwego życia Machana, władcy zamku Altameda, a jednocześnie zasugerować, że nowa egzystencja protagonisty to ucieleśnienie marzeń każdego gracza. W związku z tym pojawia się wiele pomniejszych wątków, literackiego odpowiednika zadań pobocznych, które najlepiej się wykonuje podczas kilku chwil oddechu od wątku głównego. Tylko że to, co sprawdza się w grze video, niekoniecznie zadziała w powieści. Nie sposób się oprzeć wrażeniu kompletnego chaosu panującego w tekście, w którym akcja pędzi na łeb na szyję, ale aż do ostatnich dwóch rozdziałów nie tworzy kompletnej całości. Przez większość lektury zastanawiałam się, o co dokładnie chodziło Machanience i do czego zmierza intryga. A ja jestem cierpliwą czytelniczką – niecierpliwy, widząc, że nie wiadomo, do czego dąży akcja, po prostu by książką rzucił.
I niesłusznie by zrobił, ponieważ dwa ostatnie rozdziały są znakomite, intryga się zagęszcza, a w finale każe kwestionować wszystko, co Machan (a my razem z nim) wiedział o Barlionie i swoim klanie. Rzadko spotykam aż takie zwroty akcji, w dodatku w pełni uzasadnione i logiczne, a nie nastawione na tanie efekciarstwo w postaci zaskakiwania czytelnika bezsensownym zakończeniem.
Bardzo się cieszę, że po piąty tom Drogi Szamana sięgnęłam, kiedy w sprzedaży był już szósty i to dobre wrażenie mogłam kontynuować natychmiast z kolejną powieścią. W przeciwnym razie czułabym się rozczarowana – książka przez większość czasu jest dość średnią powieścią, w której niby wiele się dzieje, ale jakimś trafem fabuła w ogóle nie posuwa się naprzód. Dopiero końcówka zwala z nóg.
Plus za finał to niewątpliwie. A drugi – za przekład. Widać, że obie tłumaczki już się dograły i lepiej pracuje im się w tandemie, ponieważ czytało się płynnie, bez zgrzytów i interesująco. Bardzo mi się podobają translatorskie rozwiązania dotyczące nazw własnych.
“Szachy Karmadonta” są, oczywiście, obowiązkową lekturą dla fanów Drogi Szamana. Dla mnie to najsłabszy tom cyklu, ale też z największą petardą odpaloną w zakończeniu – zatem nie radzę go pomijać, tylko zacisnąć zęby i czekać, co wybuchnie Machanowi w twarz. Zapewniam: będzie warto.
Joanna Krystyna Radosz