Jednym z moich największych powodów do dumy jest to, że ja ludziom kojarzę się ze Lwowem i z Galicją. Faktycznie na punkcie tego miasta mam obsesję, ba miałam ongi plan, by się tam przeprowadzić, wszak wydawanie tanich hrywien a zarabianie w złotówce idealnie wpisywało się w mój plan życia niczym caryca, ale później wybuchła wojna. Wiem, że dalej jeżdżą ludzie turystycznie na Ukrainę, ale dla mnie jest to równie groteskowe, jak karuzela pod murami płonącego getta, każe pytać o empatię i o nasze człowieczeństwo. Wybuch wojny sprawił, że ogólnie pojawiło się sporo książek o tematyce ukraińskiej, jednak to reportaż Ziemowita Szczerka wpadł mi w oko – w końcu w tytule był Lwów!!
Ziemowit Szczerek jest dla mnie autorem, który kojarzy mi się z reportażami o Ukrainie, czytałam ongi “Tatuaż z Tryzubem” ba – omawialiśmy tę książkę na Dyskusyjnym Klubie Książki. Byłam ciekawa, jaką konwencję wybierze, by opowiedzieć mi o moim ukochanym Lwowie, czy usłyszę bałak, czy poczuję ten gwar, specyficzną atmosferę, która z jednej strony przypomina mi bardzo Kraków, ale po listopadowej wizycie widzę, że Kraków jednak poszedł mocno w XXI wiek, robi się światowy, tymczasem Lwów – chociaż, co zauważa i Szczerek, ma wielu egzotycznych turystów, to jednak wciąż jest zaściankowym krewnym, którego może nie dziwi widok auta, ale już jest zaskoczony, że autobusy kursują regularnie i w miarę punktualnie.
Co ciekawe, Ziemowit Szczerek nie skupia się na polskości Lwowa, tzn. ten wątek jest silny i się przewija, ale nie mówi tylko o polskim nacjonalizmie, ale porusza wątek i rządów Sadovego, znajdziemy też krytykę w stronę obecnego prezydenta Ukrainy – a to przecież obecnie bohater. Ten reportaż jest nieco chaotyczny, ale dlatego tak doskonale pasuje do Lwowa, którego uliczki meandrują, a historia jest burzliwa.
Na mnie chyba największe wrażenie zrobił fragment z Polakami, którzy traktują polskość jak sakrament, to jak Szczerek o tym pisze, jak pokazuje, że my w Polsce tego nie szanujemy, że wręcz plugawimy, chociażby nasz język – było to jak policzek. Ten fragment bardzo mnie wzruszył. Ucieszył mnie też ten rozdział o batiarach, bo też nie do końca zgadzam się z tym, co teraz się robi, jak robi się z nich bohaterów i coś uroczego, podczas gdy byli to łobuzi, szemrane towarzystwo, oczywiście można to wspominać z sentymentem, jednak takie rozmarzenie przypomina roztkliwianie się nad tym, że kiedyś ukradli mi rower, a dziś to już kradną mi samochód. Ucieszyłam się z tego…
Moim zdaniem warto sięgnąć po tę książkę, czytając ją wyobrażałam sobie Lwów, miałam przed oczami Medykę – faktycznie wieża Babel, widziałam Przemyśl z całym tym galicyjskim urokiem, ale i zapuszczeniem. Dla mnie ta książka jest bardzo plastyczna i realistyczna, a jednocześnie niezwykle ciekawa. Ja jestem skażona brakiem obiektywizmu, jeśli chodzi o publikacje o Lwowie, ale sądzę, że i bez tego będziecie zadowoleni. W końcu to reportaż wydawnictwa Czarne. Warto!
Katarzyna Mastalerczyk